|
OD ZŁUDZENIA DO PRAWDY
Osobiste świadectwo pani dr Glorii Polo
wygłoszone w kościele w Caracas,
w Wenezueli, 5 maja 2005
Ja, Gloria Constanza Polo Ortiz, informuję wszystkich
zainteresowanych, że nie sprzedaję, nie pożyczam, nie
rozdaję materiałów, dokumentów, książek, kaset
magnetofonowych i VHS, które dotyczą mojego wypadku
albo w których moje świadectwo jest przedrukowane czy
nagrane.
Wszystko, co dzieje się wokół mojej osoby, nie jest
moją zasługą ani moją własnością, lecz wielkim
darem naszego Dobrego Boga, który jak czuły Ojciec
nieustannie nas szuka i czeka na nas, na wszystkich ludzi
w tym stworzonym przez Niego świecie.
Ponadto podaję do wiadomości i informuję wszystkich
zainteresowanych, że od książek, kaset magnetofonowych
i VHS, płyt CD, DVD i pozostałych materiałów, które
są w obiegu, nie pobieram żadnego honorarium,
wynagrodzenia czy prowizji.
Materiały, które za moją zgodą są w obiegu, nie
mogą być sprzedawane, lecz rozpowszechniane dzięki
wsparciu oraz dobroci odpowiedzialnych za to i
powołanych przez Pana wolontariuszy - bezpłatnie lub za
rekompensatą powstałych kosztów.
*
Przekład hiszpańskojęzycznego pisma kierownika
duchowego pani dr Glorii Polo:
Parafia Archidiecezja Bogota
Świętego Krzyża Wikariat Biskupi św. Piotra
Bogota, 13 listopada 2007
Do wszystkich zainteresowanych:
Pismem tym potwierdzam, że pani Gloria Polo jest osobą
umocnioną w wierze, osobą która zawsze udzielała się
na rzecz Kościoła Katolickiego, ewangelizując ludzi
poprzez swoje osobiste świadectwo wiary, dotyczące jej
życia.
Pani Polo odznacza się sprawdzoną cnotą i w ciągu
tych ośmiu lat, w czasie których towarzyszyłem jej
jako kierownik duchowy, zawsze wyróżniała się
głębokim życiem modlitewnym i oddaniem Jezusowi
Chrystusowi.
W szczególności chcę podkreślić jej pobożność,
prawość, świątobliwe życie oraz przejrzystość w
głoszeniu Ewangelii Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Zaświadczam o jej cennym wkładzie w ewangelizację w
Kolumbii, jak i za granicą. Działa zawsze pod okiem
kierownika duchowego, posłuszna wobec Urzędu
Nauczycielskiego i zgodnie z wiarą Kościoła
Katolickiego.
Ksiądz Wilson Alexander Mora G. Proboszcz, Calle 143,
Nr. 65 - 57, Casa Blanca Norte, Telefon: 682 53 68
Bogotá D.C.
Przed wypadkiem uderzenia piorunem:
1. Gloria Polo z mężem i z córką 2. Na uroczystości
rodzinnej
Po powrocie do życia:
1. Najmłodsza córka 2. Podczas prelekcji w Fatimie
DRODZY BRACIA I SIOSTRY
W CHRYSTUSIE PANU!
Zanim ktokolwiek powie coś złego o Kościele
Katolickim, powinien dokładnie poznać naszą Matkę
KOŚCIÓŁ i wiedzieć, czym jest! "Ja jestem
chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto
spożywa ten chleb, będzie żył na wieki... Kto
spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma Życie
wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym" (J
6,51.54).
To już trzynaście lat tego pięknego doświadczenia
wiary. Był to wielki dar łaski Boga, gdy w Swoim
wielkim Miłosierdziu pozwolił mi, bym kroczyła drogą
życia jako katoliczka. Jakże wielki ból mnie ogarnia,
gdy myślę o minionych latach życia, w których byłam
katoliczką jedynie z nazwy. Dziękuję Panu Bogu za to,
że dał mi Kościół Katolicki za Matkę.
Całym sercem i całą duszą wdzięczna jestem w imieniu
Jezusa Chrystusa Papieżowi, Jego zastępcy na ziemi,
kapłanom i osobom konsekrowanym Kościoła
Rzymskokatolickiego. Ślepo słucham ich wszystkich,
gdyż takie było właśnie polecenie naszego Pana Jezusa
Chrystusa, gdy pozwolił mi powrócić do ziemskiego
życia. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu - ja,
niegodna i nędzna służebnica Pańska - mogę odczuwać
szczęście i rozkoszować się prawdziwym pokojem oraz
prawdziwą miłością stanowiącymi przedsmak Nieba.
Zapraszam serdecznie wszystkich wierzących w Jezusa
Chrystusa, aby - zanim będą się źle i nienawistnie
wyrażać oraz pisać o Kościele Katolickim -
dokładniej i lepiej poznali ów Kościół
Rzymskokatolicki, aby pojęli, że jest on ustanowionym
przez Pana strażnikiem prawdziwej wiary. Zachęcam
wszystkich, aby czcili naszego Pana i Boga! Ten, kto
codziennie odwiedza naszego Pana Jezusa Chrystusa w
Najświętszym Sakramencie i tym samym czci Go, nigdy nie
zwątpi ani nie odejdzie od prawdziwej wiary, gdyż sam
Pan Bóg wszczepia każdemu stworzeniu miłość i
wdzięczność wobec Świętej Matki Kościoła, to jest
Kościoła Katolickiego.
Wszystkich was kocham i pozdrawiam
w Miłości naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Gloria Polo
ŚWIADECTWO
Dzień dobry, szczęść Boże, drodzy bracia i siostry!
To dla mnie wielka radość, że mogę być tutaj, by
podzielić się z wami tym wielkim darem, jakiego
udzielił mi Bóg. To, co wam opowiem, wydarzyło się 5
maja 1995 r. na Uniwersytecie Narodowym w Bogocie,
stolicy Kolumbii, około godziny 16.30.
Jestem dentystką. Ja i mój 23-letni siostrzeniec, z
zawodu również dentysta, zajmowaliśmy się właśnie
specjalizacją. W tym dniu - był to deszczowy piątek -
szliśmy razem z moim mężem w stronę wydziału
stomatologii, by wypożyczyć kilka potrzebnych nam
książek. Ja i mój siostrzeniec szliśmy razem pod
małym parasolem. Mój mąż miał płaszcz
nieprzemakalny i szedł wzdłuż głównego muru
biblioteki, by uchronić się przed deszczem. Podczas gdy
omijaliśmy kałuże, nie zauważyliśmy, że
zbliżyliśmy się do alei drzew. Gdy przeskakiwaliśmy
większą kałużę, uderzył w nas piorun, który był
tak silny, że się zwęgliliśmy. Mój siostrzeniec
zginął na miejscu.
Piorun trafił go od tyłu i spalił jego całe
wnętrzności. Na zewnątrz pozostał nienaruszony. Mimo
swego tak młodego wieku był całkowicie oddany Bogu.
Czcił w sposób szczególny Dzieciątko Jezus. Nosił na
szyi kwarcowy medalik z Jego wizerunkiem. Biegli medycyny
sądowej powiedzieli, że to kwarc przyciągnął piorun.
Piorun wniknął bezpośrednio w jego serce. Natychmiast
ustała jego praca. Spaliły się wszystkie organy, po
czym prąd pioruna opuścił ciało przez nogi. Próby
reanimacji były daremne. Na zewnątrz jednakże nie
miał żadnych oparzeń.
Co do mnie - piorun przeszedł przez ramię i w
straszliwy sposób spalił całe moje ciało, wewnątrz i
na zewnątrz. To moje odnowione ciało, które widzicie
teraz przed sobą, zawdzięczam Miłosierdziu Bożemu -
to wyraz Miłosierdzia naszego dobrego i kochającego nas
ponad wszystko Boga. Całe moje ciało było wskutek tego
silnego uderzenia pioruna zwęglone, moje piersi
zniknęły. Przede wszystkim po lewej stronie, tam gdzie
wcześniej była pierś, teraz była wielka dziura. Nie
miałam już ciała. Zarówno żebra, brzuch, podbrzusze,
nogi i wątroba były całkowicie zwęglone.
Piorun opuścił moje ciało przez lewą nogę. Moje
nerki doznały poważnych oparzeń, podobnie jak płuca i
jeden z moich jajników. Używałam spirali jako środka
antykoncepcyjnego. Ta była z miedzi, a miedź jest
przecież dobrym przewodnikiem prądu. Dlatego też moje
jajniki zostały tak mocno spalone. Były tak małe jak
dwa winogrona. Moje serce przestało bić i byłam
praktycznie bez życia. Moje ciało drgało i wibrowało
wskutek wstrząsów elektrycznych, które wytworzył
piorun. Mokra ziemia była także pod napięciem
elektrycznym. Początkowo więc nikt nie mógł mi
pomóc, gdyż przez dłuższy czas niemożliwością
było dotknięcie mnie.
Cuda, jakie Bóg mi uczynił
Właśnie te poważne obrażenia i oparzenia, jak i
zatrzymanie pracy serca, którego doświadczyłam i
które z powodu długiego trwania zagrażało memu życiu
- w pierwszych momentach nikt nie mógł mnie dotknąć
wskutek elektrycznego naładowania mojego ciała - w
nadzwyczajny sposób udowadniają wielką dobroć,
nieskończone miłosierdzie naszego Pana i Boga, który
zamknął nas wszystkich w Swoim Sercu i nieustannie
zaprasza każdego z nas do powrotu do Niego.
Poprzez kilka faktów, o których zaświadcza moje
ciało, chciałabym wam ukazać owe cuda zdziałane przez
Pana. Po pierwsze: ustanie pracy serca, wskutek czego
tlen nie dociera do mózgu i tym samym powstają jego
trwałe uszkodzenia[1].
Mimo tego, że dopiero po tak długo trwającym
zatrzymaniu pracy serca mogłam być podłączona do
respiratora, po wybudzeniu ze śpiączki okazało się,
że nie odniosłam żadnych szkód w mózgu, co sami
możecie stwierdzić, widząc mnie tutaj. Wielu lekarzy
ze szpitala w Bogocie uzmysławiało mojej siostrze,
która sama była tam lekarzem, beznadziejność i
bezsensowność dalszego podłączenia mojego organizmu
do aparatury sztucznego oddychania. Chcieli ją namówić
do tego, aby zaprzestać tych czynności. Na przekór tym
radom, udzielonym w dobrej wierze, moja siostra z całym
swym uporem i dzięki wpływom w szpitalu wymogła, że
moje ciało nadal pozostało podłączone do aparatury.
Jakiż to zatem wspaniały cud, którego nie da się
medycznie wyjaśnić!
Podobnie rzecz się ma z kolejnym cudem: moje zwęglone
nerki i płuca zaczęły ponownie funkcjonować. Lekarze
nie przeprowadzili u mnie żadnej dializy, gdyż
sądzili, że moje nerki nie będą mogły już
funkcjonować. Byli zdania, że sztuczne zastąpienie
pracy nerek nie jest koniecznym zabiegiem u mnie, bo i
tak nie miałam szans na przeżycie. Na przekór ich
medycznemu osądowi moje zwęglone nerki zaczęły na
nowo pracować.
Za równie wielki cud należy uznać regenerację mojej
skóry. Moje całe ciało stanowiło jedną wielką
żywą ranę po tym, jak usunięto i zeskrobano
zwęgloną skórę. Widać było żywą tkankę. Bolało
nieopisanie. Paliło, jak gdybym znajdowała się w
ogniu. Paliło wewnątrz i na zewnątrz, przy każdym
oddechu. Wszystko mnie bolało, tylko od kostek w dół
nie miałam czucia. Kiedy oczyszczali moje otwarte rany,
w nogach nie czułam zupełnie niczego, podczas gdy
oczyszczanie pozostałych miejsc na ciele zadawało mi
niesamowity ból. Moje nogi przypominały dwa zwęglone
kije. Były zupełnie czarne.
Po miesiącu lekarze przyszli do mnie i powiedzieli:
"Zobacz, droga Glorio, jak wielki i niewiarygodny
cud uczynił dla ciebie Bóg. To po prostu wspaniałe,
że prawie cała skóra zregenerowała się. Wprawdzie to
cienki naskórek, który tu i ówdzie się wytworzył i
jest jeszcze wiele otwartych miejsc, ale te miejsca z
utworzoną delikatną skórą dają nam powody do
nadziei, że całe ciało pokryje się niebawem obronną
skórą. Martwią nas jednak twoje stopy. Nie jesteśmy w
stanie tu już nic zrobić. Musimy niestety je
amputować."
Byłam wcześniej wysportowana, byłam fanem aerobiku. I
gdy mi powiedzieli, że muszą mi obciąć stopy,
pomyślałam tylko: Muszę jak najszybciej uciec z tego
szpitala. Muszę się stąd wydostać, aby uratować moje
stopy. Lekarze wyszli z sali, a ja podniosłam się ze
szpitalnego łóżka, by podjąć ucieczkę. Ale już
przy pierwszym kroku nie ustałam na nogach i upadłam na
brzuch - niczym żółw lub żaba, która skacze po raz
pierwszy i ląduje brzuchem na ziemi. Musieli więc mnie
podnieść z podłogi i zanieśli mnie z piątego piętra
na siódme. I wiecie, kogo tam spotkałam? Kobietę,
której amputowano nogi od kolan w dół. A teraz
czekała na amputację powyżej, od bioder w dół.
I gdy tak patrzyłam na tę kobietę, rozmyślałam o
tym, ile pieniędzy potrzeba na zakup nowych nóg... Za
żadne skarby świata nie możesz sobie sprawić nowych
nóg! Jakim cudem są stopy. Gdy chcieli mi je obciąć,
ogarnął mnie nieopisany smutek i po raz pierwszy
przyszła mi do głowy myśl, że nigdy nie
podziękowałam Panu za cud, jakim są moje nogi.
Maltretowałam tylko całe moje ciało, aby
przeciwdziałać tendencjom do przybierania na wadze.
Głodowałam jak wariatka, wydawałam masę pieniędzy na
diety i inne kuracje, aby pozostać szczupła i mieć
szczupłe nogi. To kosztowało mnie nie tylko majątek,
wydałam na to niewyobrażalnie wiele pieniędzy. I teraz
widzę moje nogi bez mięśni, chude jak szczapy,
zupełnie czarne, pełne dziur ze wszystkich stron. Ale
dziękuję Bogu za te zniekształcone nogi. Nagle stały
się dla mnie tak cenne. Nie był dla mnie ważny ich
wygląd, a funkcja. Ważne było dla mnie to, że je po
prostu mam. I za to podziękowałam Panu. Powiedziałam
do kochanego Boga: "Dziękuję Ci, Panie, za tę
drugą szansę, którą mi dałeś! Dziękuję Ci
ogromnie za tę szansę, na którą sobie nie
zasłużyłam. Ale, kochany Boże, proszę Cię z całego
serca o jedną przysługę, o bardzo małą przysługę.
Pozwól mi mieć przynajmniej te zniekształcone nogi!
Pozostaw mi je, abym mogła się poruszać jako tako,
abym mogła się częściowo podnieść. Pozostaw mi je,
proszę, pozostaw mi je przynajmniej takie, jakie są.
Będę Ci za to na zawsze wdzięczna."
Naraz zaczynam czuć swoje stopy. To było w piątek. Od
piątku do poniedziałku te moje czarne kikuty, które
były obumarłe i wyglądały jak ciemna lemoniada z
bąbelkami, zaczerwieniły się i rozjaśniły. Czułam
jednocześnie, jak krew zaczęła krążyć w tych
zwęglonych nogach. Coraz bardziej czułam je - moje
własne nogi. I kiedy w poniedziałek lekarze podeszli do
mojego łóżka, by przeprowadzić ostatnie oględziny
przed amputacją, zdziwili się, gdy wstałam z łóżka
i stanęłam na własnych stopach i do tego jeszcze nie
przewróciłam się. Badali mnie, dotykali moich stóp i
nie mogli po prostu uwierzyć, nie wierzyli własnym
oczom. Pokazałam im ruchy, które mogłam wykonać moimi
nogami. Wprawdzie zadawały mi ogromny ból, ale myślę,
że jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powodu
tego bólu, jaki w tamtej chwili odczuwałam w nogach.
Odzyskałam czucie w nogach. I to wszystko stało się w
sposób, którego medycyna nie jest w stanie wyjaśnić i
który był przyczyną zdumienia lekarzy.
Ordynator oddziału na 7 piętrze szpitala zaraz
powiedział mi: "W ciągu 38 lat mojej lekarskiej
praktyki, nigdy nie widziałem i nie przeżyłem tak
wielkiego cudu, jak ten z pani nogami."
Popatrzcie tutaj, moje drogie rodzeństwo w Panu, oto
moje zregenerowane stopy. Nie z arogancji i próżności,
lecz by oddać chwałę Bogu, kroczę przed wami i
pokazuję moje nogi, by udowodnić wam wielkość dzieł
Pana, naszego Boga żywego, Jego nieskończonej MIŁOŚCI
ku nam i Jego wszechmocy[2].
Inny, wielki cud uczyniony przez Pana jest taki: nie
miałam piersi. Wyobraźcie sobie, byłam bardzo dumną,
próżną kobietą. Moim motto było: "Kobieta musi
pokazywać swe wdzięki i korzystać z tego, co dostała
w prezencie od natury."
I tak sobie mówiłam: najlepsze co mam - moje piersi,
nogi i w ogóle moja sylwetka - są moim kobiecym ciałem
i będę je eksponować. Ukazywałam moje kobiece
wdzięki bardzo ostentacyjnie. Podkreślałam
okrągłości mojej figury i ekstrawagancko poruszałam
biodrami. W ten sposób zawsze zwracałam na siebie
uwagę. Nosiłam zawsze ubrania z dużym rozcięciem, by
wyeksponować mój duży biust. Wmawiałam sobie piękno
moich nóg. I popatrzcie, drodzy bracia i siostry w Panu,
właśnie wszyscy "faworyci i faworytki" mojej
próżności najbardziej się spalili. Właśnie to
wszystko zwęgliło się i było zupełnie brzydkie.
Powracając do kolejnych cudów, zdziałanych przez
Pana... Udałam się do lekarza, który opiekował się
mną, gdy byłam aktywna sportowo. Wyobraźcie sobie:
lekarz, który zwykł oglądać pewną siebie i
zarozumiałą kobietę, która dla swej figury
odchudzała się jak wariatka, połykała i pochłaniała
niczym odkurzacz leki i preparaty, ten mój lekarz nagle
ujrzał moje ciało na wpół spalone i zniekształcone.
Nie mógł wierzyć własnym oczom. Przeprowadził
wszystkie możliwe badania, za pomocą CRT, z
zastosowaniem najnowocześniejszych, nuklearnych
medycznych urządzeń. Potem powiedział do mnie: "Z
tym małym kawałkiem wątroby, który pozostał,
przeżyje pani. Ale jajniki, moja droga, po prostu
całkowicie się skurczyły, zwęgliły, uschły i
przypominają wysuszone winogrona. I dlatego nigdy już
nie będzie pani mogła mieć dzieci."
Pomyślałam sobie w duchu: "Dziękuję Ci, Boże,
że w ten sposób odjąłeś mi troskę związaną z
planowaniem rodziny. W naturalny sposób stałam się
bezpłodna. Dzięki Ci, Boże, za to, chwała Ci za
to." Byłam nawet szczęśliwa z tego powodu, gdyż
tak było o jedną troskę mniej. Ale półtora roku
później odczułam swędzenie tam, gdzie były moje
piersi i trochę więcej skóry pokrywało teraz moje
żebra. Skóra naciągała się i wyciągała.
Odczuwałam ból. Nagle mój biust uwidocznił się i
urosły mi piersi. Było to dla mnie niezwykle dziwną
rzeczą, nie dającą się wytłumaczyć, że nagle z
powrotem miałam piersi. A wiecie, jaka była tego
przyczyna? Stwierdziłam, że byłam w ciąży, pomimo
spalonych jajników. I tak oto Bóg na nowo podarował mi
piersi. I tymi piersiami byłam w stanie wykarmić moim
matczynym mlekiem cudowną, zdrową córeczkę, którą
urodziłam. Moja najmłodsza córka ma na imię Maria
José. Wskutek tego wszystkiego znormalizowała się
również moja menstruacja i wszystkie kobiece hormony
zrównoważyły się. Także moje jajniki z powrotem
wytwarzały komórki jajowe.
To są główne cuda, które Pan uczynił mojemu ciału i
o których zaświadczam.
Drugi aspekt zdarzenia
Teraz posłuchajcie mnie dobrze! To był cielesny,
materialny, fizyczny aspekt mojego wypadku. Ale drugi
aspekt tego zdarzenia był znacznie piękniejszy. To
było niewyobrażalne, cudowne przeżycie. Musicie bowiem
wiedzieć, że najpiękniejsze, najcudowniejsze w tym
wypadku było to, co spróbuję teraz opowiedzieć
ludzkimi słowami, mimo że nie da się tego ująć za
pomocą ziemskich sformułowań.
Otóż, gdy moje zwęglone ciało leżało, znajdowałam
się (moja dusza) w cudownie białym tunelu. Wokół mnie
było białe światło, które dawało mi taką rozkosz,
pokój i szczęście - uczucia, których nie można
opisać ludzkimi słowami. Nie ma po prostu takich
wyrażeń, by oddać wielkość tej chwili. To była
szalenie wielka ekstaza, nie dająca się opisać
rozkosz. Nie rozumiem, dlaczego się nam przedstawia
śmierć jako swego rodzaju karę. Uwolniona zostałam od
czasu i przestrzeni.
W świetle tym poruszałam się naprzód, niesamowicie
szczęśliwa i przepełniona radością. Nic mnie nie
trapiło. Gdy spojrzałam do góry, ujrzałam na końcu
tunelu coś jakby słońce: białe światło. Mówię:
"białe", by określić kolor, ale koloru tego
światła i jego jasności nie da się opisać. Koloru
tego nie da się porównać z kolorami, jakie istnieją
na tym świecie. Światło było po prostu wspaniałe.
Było dla mnie źródłem tej ogromnej miłości, tego
pokoju we mnie i dookoła mnie; to była nieopisana
miłość i pokój, jakiego nie znałam na ziemi.
Gdy tak poruszałam się do przodu w tym tunelu,
powiedziałam do siebie samej: "Ojej!
Umarłam." I w tej chwili pomyślałam o moich
dzieciach i lamentowałam: "O mój Boże, moje
dzieci! Co na to moje dzieci?"
Byłam zawsze zajętą i zestresowaną matką, która
nigdy nie miała dla nich czasu. Wychodziłam z domu
wczesnym rankiem, około godziny 5, na podbój świata, a
wracałam późnym wieczorem, około godziny 23. Z tej
przyczyny nie byłam w stanie właściwie zatroszczyć
się o moją rodzinę i dzieci. Wówczas ujrzałam
nędzę mojego życia w całej prawdzie, bez żadnych
retuszy i ogarnął mnie wielki smutek.
W tym momencie wewnętrznej pustki, z powodu
nieobecności moich dzieci, straciłam poczucie czasu i
przestrzeni. Znowu spojrzałam ku górze i zobaczyłam
coś bardzo pięknego. W jednej chwili ujrzałam
wszystkie osoby mojego życia, naprawdę w jednej chwili,
żyjące i zmarłe. Objęłam moich pradziadków, moich
dziadków, moich rodziców, którzy już nie żyli, po
prostu - wszystkich! To była taka doniosła chwila,
było cudownie.
Pojęłam, że oszukano mnie co do reinkarnacji. Tym
samym praktycznie strzeliłam sobie gola do własnej
bramki, bo zawsze fanatycznie broniłam reinkarnacji.
Powiedziano mi kiedyś, że pewna osoba jest inkarnacją
mojej prababci, ale nie powiedziano mi kto, a ponieważ
wróżenie kosztowało zbyt dużo, dałam sobie z tym
spokój i nie dociekałam, kim jest ta osoba. Sama
spotykałam ciągle ludzi, o których sądziłam, że są
wcieleniami mojego pradziadka i dziadka. A teraz
obejmowałam dziadka i pradziadka. Uściskaliśmy się
gorąco i spotkałam wszystkich w jednej chwili. Było
tak ze wszystkimi osobami, które znałam i które
pochodziły ze wszystkich stron, gdzie przebywałam,
zmarłe i żyjące - a to wszystko w jednym momencie.
Tylko moja córka przestraszyła się, gdy ją
przytuliłam. Miała wtedy 9 lat i w tym samym momencie
poczuła mój uścisk w swoim obecnym życiu na ziemi.
Czuła zatem mój uścisk w tych godzinach, w czasie
których ona i cała rodzina bali się o moje życie,
gdyż moje ciało znajdowało się jeszcze w śpiączce.
Zwykle nie czujemy takiego uścisku z zaświatów. W tym
cudownym stanie czas zatrzymał się, nie odczuwałam
ciężaru ciała.
Nie spostrzegałam już ludzi tak jak wcześniej. Podczas
mojego życia zwracałam uwagę na to, czy ktoś jest
gruby, szczupły, brzydki, ciemnoskóry, dobrze ubrany
czy nie. Według tych kryteriów dzieliłam osoby i
byłam z tego powodu pełna uprzedzeń i cynicznej
krytyki. Zawsze, gdy mówiłam o innych, krytykowałam
ich. Teraz, tutaj, było inaczej. Teraz widziałam
również wnętrze ludzi... i jak pięknie było widzieć
to ich wnętrze, ich myśli, uczucia, gdy ich
obejmowałam. I gdy tak przytulałam wszystkich,
równocześnie przemieszczałam się w górę. Czułam
się coraz to bardziej napełniona pokojem i
szczęściem. I im wyżej się unosiłam, tym bardziej
byłam świadoma, że przypadła mi w udziale cudowna
wizja. Na końcu tej drogi zobaczyłam jezioro, cudowne
jezioro, otoczone tak wspaniałymi drzewami, tak
pięknymi, że nie da się tego opisać.
Podobnie kwiaty... we wszystkich kolorach, a ich zapach
był samą rozkoszą. Wszystko było inne, wszystko było
tak piękne w tym cudownym ogrodzie, w tym wspaniałym
miejscu. Nie ma słów, by to opisać. Wszystko było
miłością. Rosły tam dwa drzewa, które tworzyły coś
na kształt bramy. Wszystko to różni się od tego, co
znamy. Nawet kolory nie są podobne do naszych. Tam
wszystko jest niewypowiedzianie piękne. W owej chwili
ujrzałam mojego siostrzeńca, który wraz ze mną uległ
wypadkowi, jak wszedł do tego cudownego ogrodu.
Wiedziałam jednak, czułam, że mnie nie wolno tam
wejść, że ja nie mogę jeszcze tam wejść.
Pierwszy powrót
W tym momencie usłyszałam głos mojego męża.
Krzyczał, płakał ze złamanym sercem i wołał z
całej duszy: "Gloria!!! Gloria! Proszę, nie
zostawiaj mnie samego. Popatrz, twoje dzieci cię
potrzebują. Gloria, wróć! Nie bądź tchórzem i nie
zostawiaj nas samych!"
W tamtej chwili widziałam wszystko - jednym spojrzeniem.
Miałam wgląd we wszystko i widziałam nie tylko jego,
jak tak boleśnie płakał. Był cały we krwi, gdyż on
także odniósł obrażenia. Wprawdzie nie został
trafiony przez piorun, ale energia pioruna porwała go i
rzucała nim na prawo i lewo. Nasze ciała podskakiwały
jak gumowe piłeczki, jak na trampolinie. Z tego powodu
mój mąż został zraniony i krwawił. W owej chwili Pan
pozwolił mi wrócić. Ja jednak nie chciałam tego. Ten
pokój, radość, rozkosz, jakimi byłam otulona,
zachwycały mnie. Ale stopniowo i coraz bardziej
zaczęłam się poruszać wstecz w kierunku mojego
ciała, które leżało martwe na ziemi.
Wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy sami odbierają sobie
życie, doświadczają uścisku Boga Ojca. Dlatego też
widzą to światło i czują ową ogromną miłość,
która tam wszystko wypełnia. Bóg Ojciec obejmuje nas
wszystkich, gdyż kocha nas wszystkich w doskonały
sposób. On ukazuje nam, jak bardzo nas kocha. Ale
ponieważ Bóg nikogo nie zmusza, często bywa tak, że
dobrowolnie decydujemy się żyć bez Boga. W ten sposób
to my wybieramy sobie ojca w naszym życiu. Bierzemy Boga
za ojca i dostosowujemy nasze życie do Niego i Jego
przykazań miłości, albo decydujemy się na szatana,
ojca kłamstwa i grzechu oraz zepsucia, znającego tylko
nienawiść, pogardę i szerzącego je na tej ziemi[3].
Po tym uścisku Boga Ojca dusza pozostaje przy Nim, albo
przekazywana jest szatanowi, którego z własnej woli
wybrała sobie na ojca w swoim życiu. Jeśli na ziemi
zdecydowaliśmy się żyć bez Boga Ojca, to On nas nie
zmusza do spędzenia z Nim wieczności.
Widziałam, jak moje nieruchome ciało leżało na
noszach na oddziale uniwersytetu medycznego w Bogocie.
Widziałam lekarzy, jak się o mnie starali i aplikowali
mi elektrowstrząsy, by wznowić pracę serca. Przedtem
ja i mój siostrzeniec leżeliśmy ponad dwie godziny na
ziemi, ponieważ nie można nas było dotknąć z powodu
wyładowań, jakie wychodziły z naszych naładowanych
prądem ciał. Dopiero teraz mogli się nami zająć i
dopiero teraz podjęto moją reanimację.
I tak podchodzę (moja dusza) do mojego ciała i poruszam
stopami mojej duszy to miejsce na mojej głowie[4]. Dusza
posiada jego kształt. W tym momencie przeskoczyła z
wielką siłą iskra. I tak oto wciskam się w swoje
ciało. Zdawało mi się, że ono wciąga mnie w siebie.
To wejście strasznie bolało, gdyż ze wszystkich stron
ciało wysyłało iskry. Czułam, jak gdybym wciskała
się w coś małego, ciasnego. To było jednak moje
ciało. Miałam wrażenie, jak gdybym - będąc normalnej
wielkości - wciskała się w dziecięce ciuszki, które
zdawały się być zrobione z drutu. To był potworny
ból. Od tej chwili zaczęłam odczuwać bóle mojego
spalonego ciała. Spalone podbrzusze tak bardzo bolało,
tak niewymownie, paliło strasznie, wszystko dymiło i
parowało.
Słyszałam, jak lekarze zawołali: "Doszła do
siebie! Doszła do siebie!" Radowali się
niezmiernie, ale mój ból był nie do opisania. Nogi
były czarne i zwęglone, całe moje ciało było żywą
raną, jeśli w ogóle było to jeszcze ciało.
Próżność
Największy i najbardziej nieznośny ból wywoływała
moja próżność. To był inny rodzaj cierpienia we
mnie, to była próżność światowej kobiety,
emancypantki, samodzielnej, pewnej siebie specjalistki,
profesjonalistki, stale studiującej, intelektualistki,
naukowca, kobiety biznesu, kogoś, kto chciał znaczyć
coś w społeczeństwie. Jednocześnie byłam niewolnicą
mojego ciała, niewolnicą urody, mody. Codziennie cztery
godziny zajmował mi aerobik, masaże, diety i zastrzyki,
i wszystko, co tylko możecie sobie wyobrazić.
Najważniejszą rzeczą, moim bożkiem było piękno
mojego ciała. Dla niego ponosiłam wiele wyrzeczeń. To
było moje życie: rutynowe niewolnictwo dla posiadania
pięknego ciała. Zwykłam mawiać, że piękny biust
jest po to, by go pokazywać. Dlaczego miałabym go
ukrywać? To samo mówiłam o nogach, gdyż wiedziałam,
że były niezwykle atrakcyjne, dobrze wyćwiczone.
W pewnym momencie z przerażeniem zdałam sobie sprawę,
że przez całe życie pielęgnowałam tylko moje ciało.
To było centrum mojego życia: miłość do mojego
ciała. A teraz już go nie miałam. Tam, gdzie były
piersi, miałam okropne dziury, zwłaszcza po lewej
stronie nie było niczego. Moje nogi wyglądały
strasznie. Były to raczej kikuty, zwęglone, zupełnie
czarne jak spalony kotlet z grilla. Tak, wszystkie
miejsca mojego ciała, które najbardziej
pielęgnowałam, były zwęglone i obumarłe.
W szpitalu
Następnie zabrano mnie do szpitala Seguro Social. Tam
zaczęto mnie szybko operować i zeskrobywać miejsca ze
spaloną tkanką. W czasie narkozy po raz drugi
opuściłam ciało i przyglądałam się, co robili ze
mną lekarze. Byłam zatroskana o moje życie, przede
wszystkim bałam się z powodu nóg. Nadal miałam w
sobie tę dumę, że jestem właścicielką moich nóg,
mojego ciała i że w mojej mocy było tak trenować,
przez uprawianie sportu i ćwiczeń, aby były przez
wszystkich podziwiane. I nagle wydarzyło się coś
przerażającego.
Muszę wam, kochani bracia i siostry, wyznać, że
"na diecie" byłam także w sprawach religii. W
relacjach z Bogiem byłam stosującą dietę katoliczką.
Musicie wiedzieć, że byłam złą katoliczką. Cała
moja relacja z Bogiem polegała na tym, że
uczęszczałam na niedzielną Mszę św., która trwała
zaledwie 25 minut. Wyszukiwałam sobie zawsze takie Msze
św., w czasie których ksiądz najmniej mówił,
ponieważ męczyło mnie jego gadanie. Jaką męką byli
dla mnie księża, którzy wygłaszali długie kazania!
Taka była moja relacja z Bogiem! Była słaba i dlatego
też wszystkie światowe prądy i nowe modne trendy
miały nade mną taką władzę. Byłam prawdziwą
chorągiewką na wietrze. Garnęłam się z zapałem do
tego, co uchodziło za najnowsze, najnowocześniejsze z
racjonalizmu czy wolnej myśli.
Brakowało mi ochrony modlitwy, płynącej z wiary.
Brakowało mi także wiary w siłę łaski, w moc Ofiary
Mszy Świętej. I właśnie gdy kształciłam się i
specjalizowałam w zawodzie, ta moja chwiejność wydała
najgorsze owoce. W tamtym czasie na uniwersytecie
usłyszałam pewnego dnia, jak jeden katolicki ksiądz
powiedział, że nie ma diabła i że również nie ma
piekła. To było właśnie to, co chciałam usłyszeć!
Natychmiast pomyślałam sobie w duchu: jeśli nie ma
diabła i piekła, to wszyscy dostaniemy się do Nieba.
Kto w takim razie musi się obawiać? Mogę zatem robić
to, co mi się podoba.
To, co mnie zasmuca, a co muszę wam z wielkim wstydem
wyznać, to fakt, że wiara w istnienie piekła była tym
ostatnim sznurem, który trzymał mnie przy Kościele. To
egzystencjalny strach przed diabłem trzymał mnie w
łączności ze wspólnotą Kościoła. Kiedy więc
powiedziano mi, że nie ma szatana i w ogóle piekła,
powiedziałam sobie od razu: "Dlaczego mam się
jeszcze starać i walczyć o życie według reguł
"starego Kościoła?" Przecież wszyscy
pójdziemy do Nieba, dlatego całkowicie obojętne jest
to, jacy jesteśmy i co czynimy."
To było właśnie ostatecznym powodem, dla którego
całkowicie oddaliłam się od Pana. Oddaliłam się od
Kościoła i zaczęłam kląć na niego, i nazywałam go
głupim oraz zacofanym itp. Nie obawiałam się już
grzechu i zaczęłam niszczyć moją relację z Bogiem.
Grzech nie pozostał tylko we mnie: grzech zaczął
rozprzestrzeniać się ze mnie na zewnątrz i zarażać
innych. Stałam się aktywna - w złym znaczeniu tego
słowa. O tak, nawet sama zaczęłam opowiadać
wszystkim, że diabeł nie istnieje, że jest wymysłem
duchowieństwa. Kolegom na uniwersytecie zaczęłam
mówić, że Boga też nie ma i że jesteśmy produktem
ewolucji itp. I tak oto udało mi się wpłynąć na
wielu ludzi.
Diabeł istnieje naprawdę
A teraz słuchajcie, co się zdarzyło, gdy znajdowałam
się w tej straszliwej sytuacji... Co za potworny strach!
Nagle zobaczyłam, że demony istnieją. Przybyły teraz,
by mnie zabrać. Widziałam przede mną diabły w całej
ich potworności. Żaden z wizerunków, jakie dotychczas
widziałam na ziemi, nie może nawet w najmniejszym
stopniu przedstawić tego, jak straszliwie wyglądają.
I tak oto widzę, jak naraz wychodzi ze ścian sali
operacyjnej wiele ciemnych postaci. Wydają się być
normalnymi i zwyczajnymi ludźmi, ale wszystkie mają to
przeraźliwe, okropne spojrzenie. Nienawiść emanuje z
ich oczu. I natychmiast pojmuję, że jestem im coś
winna. Przybyły, by mnie zainkasować, bo przyjmowałam
ich propozycje do grzechu. Teraz musiałam za to
zapłacić, a ceną byłam ja sama. Zaprzedałam diabłu
moją duszę. Dobiłam z nim interesu. Moje grzechy
miały bowiem swoje konsekwencje. Grzechy należą do
szatana, nie są czymś za darmo od niego, trzeba za nie
zapłacić. Ceną jesteśmy my sami. Kiedy więc robimy
zakupy w jego sklepie - że się tak wyrażę - będziemy
musieli zapłacić za towar. Bądźmy tego świadomi.
Ujrzałam nagle, jak stawały się żywe wszystkie moje
grzechy, które popełniłam od mojej ostatniej
spowiedzi, to znaczy od ostatniej spowiedzi u
katolickiego księdza i jego rozgrzeszenia.
Musimy zapłacić za każdy grzech. Płacimy naszym
spokojem sumienia, naszym wewnętrznym pokojem, naszym
zdrowiem... A gdy jesteśmy wiernymi, stałymi klientami
w supermarkecie szatana i kupujemy tylko w jego sklepie,
na końcu on sam nas zainkasuje. Stajemy się jego
własnością. Sprzedaliśmy mu swoją duszę.
Największym kłamstwem, największą sztuczką diabla
jest to, że szerzy bajki, jakoby go w ogóle nie było.
Te straszne, ciemne postaci okrążają mnie i oczywistą
rzeczą jest, że przybyły tylko w jednym celu: zabrać
mnie ze sobą. Prawdopodobnie nie macie wyobrażenia,
jaka to była trwoga, okropny strach... do tego stopnia,
że w tej sytuacji na nic mi się zdał mój intelekt,
wiedza, moje akademickie tytuły i ukończone
kształcenie zawodowe. Były całkowicie bez wartości.
Te grzechy wciągają więc nas w głąb, w dół, do
ojca kłamstwa. Ale gdy my, nieudacznicy, przynosimy Bogu
nasze grzechy w sakramencie pokuty i pojednania, wtedy to
On płaci cenę. On zapłacił ją na Krzyżu Swoją
własną Krwią i życiem. I On ponownie płaci za
każdym razem, gdy grzeszymy. Zniósł dla nas potworne
męki, które sobie sami zgotowaliśmy i które były
zobowiązaniem wobec właściciela grzechów - szatana.
Zostaliśmy odkupieni przez Jezusa Chrystusa. Mamy więc
prawo do Jego Królestwa, Jego życia, gdyż uczynił nas
dziećmi Bożymi.
I oto przybyły te ciemne istoty, by zainkasować swą
własność - mnie... Widziałam, jak wychodzą ze ścian
i wkraczają do sali. Mnóstwo istot, które nagle
stanęły wokół mnie. Na zewnątrz wyglądały
początkowo normalnie, ale spojrzenie każdej było
pełne nienawiści, pełne diabelskiej nienawiści. I
były takie bezduszne, wewnętrznie wypalone. Moja dusza
wzdrygała się i drżała, i natychmiast zrozumiałam,
że były demonami. Zrozumiałam, że znajdowały się tu
z mojego powodu, bo byłam im coś winna, grzech bowiem
nie jest czymś gratis. Największą podłością i
kłamstwem diabła jest wmawianie ludziom, że w ogóle
nie istnieje. To jego strategia... później ten kłamca
może robić z nami wszystko, co chce. I oto z
przerażeniem zrozumiałam: Och, istnieją!
Zaczęły mnie okrążać, chciały mnie dostać.
Możecie sobie wyobrazić mój strach, moje przerażenie?
To była istna trwoga! Na nic mi się zdała moja wiedza,
rozum i pozycja społeczna. Zaczęłam tarzać się po
ziemi, rzucać się na moje ciało, ponieważ chciałam
uciec do niego, ale ono już mnie nie wpuszczało; to
napawało mnie przerażającym strachem. Zaczęłam biec
i uciekać. Nie wiem jak, ale przedarłam się przez
ścianę sali operacyjnej. Nie chciałam nic innego jak
tylko uciec, ale gdy przeszłam przez ścianę, trafiłam
w próżnię. Zostałam wciągnięta w jakiś tunel,
który nagle pojawił się i prowadził w dół.
Na początku było jeszcze trochę światła.
Przypominało wosk pszczeli. I roiło się tu jak w ulu,
tak wielu ludzi tu było. Dorośli, starcy, mężczyźni,
kobiety - krzyczący głośno, przenikliwie, zgrzytający
zębami. Byłam wciągana coraz głębiej i zmierzałam
nieprzerwanie w dół, mimo że ciągle starałam się
stamtąd wydostać. Światło stawało się coraz
bardziej skąpe, a ja leciałam tym tunelem, aż
ogarnęła mnie niezwykła ciemność. Górę spowijało
światło, w dole zaś była coraz większa ciemność.
Możecie sobie wyobrazić, jak się rozradowałam, gdy
zobaczyłam swą matkę w tym świetle. Była cała
jasna. Umarła wiele lat temu. Naraz zrozumiałam, że
tymi białymi szatami, w które moja matka niczym
słońce była przyobleczona, były wszystkie te Msze
św., w których uczestniczyła w swoim życiu. Nie
miałam możliwości dostać się do niej i pozostać
przy niej. Bezbronna zapadłam w tę ciemność, której
nie da się z niczym porównać. Najciemniejsza
ciemność tej ziemi jest przy niej jasnym południem. I
tamtejsza ciemność wywołuje straszne cierpienia,
przerażenie i wstyd. I strasznie cuchnie. Widziałam
coraz więcej strasznych postaci i istot
zniekształconych w sposób, którego nie można sobie
wyobrazić.
Grzech, moi bracia i siostry w Panu, pozostawia w naszych
duszach ślady. Te ślady naznaczają nasze dusze jak
blizny, jak pęcherze powstałe wskutek oparzenia,
nieforemne dziury. A najgorszym doświadczeniem przy tym
było dla mnie to, że - jak się zorientowałam -
wychodził ze mnie okropny odór. Ile pieniędzy
wydawałam w całym życiu na perfumy i odświeżacze
powietrza, gdyż niczego bardziej nie nienawidziłam jak
smrodu! I tak oto spostrzegłam, że moje grzechy nie
były gdzieś poza moją duszą, ale były we mnie,
wewnątrz mojej duszy, i to stamtąd rozprzestrzeniał
się ów nieznośny smród. Przypominałam demona,
straszną bestię, zniekształconą przez wszystkie moje
okropności. Moja matka była ubrana w świetliste szaty
Pana, a ja byłam ubrana w worek na śmieci - przez
bestię, przez samego diabła.
W tym stanie dotarłam do swego rodzaju grzęzawiska,
gdzie wiele osób tkwiło po szyję w bagnie i jęczało.
Pojęłam, że to bagno złożone było z nasienia,
które wytrysnęło w grzesznych związkach i podczas
seksualnych zboczeń, za które my ludzie na ziemi
jesteśmy odpowiedzialni. Jedynie stosunek płciowy,
który dokonuje się w związku sakramentalnym, jest
pobłogosławiony przez Boga, gdyż On Sam obecny jest
przy tym akcie i jest właśnie trzecią Osobą w tym
związku małżeńskim. On jest miłością, która
uświęca i uszlachetnia każdy akt małżeński.
Seksualność pozbawiona sakramentalnych fundamentów
jest tylko czystą żądzą, zaspokojeniem, egoizmem.
Właśnie z tego powodu ci ludzie cierpią w tym bagnie,
które sami zgotowali sobie na ziemi niepohamowanymi
namiętnościami. Każdy, kto uczestniczył w takich
grzesznych i pozamałżeńskich stosunkach płciowych,
tkwi w owym bezkresnym i cuchnącym bagnie i cierpi
niezmiernie z tego powodu. Wstydzi się swoich złych
uczynków.
Nagle odkryłam w tym bagnie również mojego tatę.
Ujrzałam go zanurzonego po szyję w tej cuchnącej mazi.
Przeszył mnie ból i głośno krzyknęłam: "Tato,
co tu robisz?" Odpowiedział płaczącym głosem:
"Moja córko, ach moja córko, cudzołóstwo,
niewierność!"
Sami przeżyjecie to pewnego dnia i przypomnicie sobie
moje słowa. Mogę wam tylko powiedzieć, że najbardziej
bolesną rzeczą jest to, że widzi się Boga -
zakochanego w człowieku - który przez całe nasze
życie podąża za nami i nieustannie nas szuka. Jakże
kochający Bóg cierpi z powodu naszych grzechów!
Ukazano mi tam, jak wiele osób modliło się za mnie,
jak wielu księży i zakonnic starało się sprowadzić
mnie na dobrą drogę. A ja odczuwałam jedynie pogardę
wobec wszystkich tych osób. Byłam ordynarna w
określaniu tych świątobliwych osób. Zakonnice
nazywałam tak: "pingwiny",
"niezaspokojone stare wiedźmy", "pozornie
święte baby w trwającej wiecznie menopauzie, które
liżą Panu Bogu palce u nóg i nie mają pojęcia o
problemach ludzi na świecie". To tylko niektóre z
mniej dosadnych określeń, jakich używałam, mówiąc o
nich.
Wiecie, tam, po tamtej stronie, widzi się swe całe
życie tak, jak jest ono zapisane w Księdze życia,
każdy szczegół. Przy tym pojawiają się nie tylko
słowa, które się wypowiada, lecz również myśli,
jakie im wówczas towarzyszyły. Wszystko jest odkryte i
jasne dla każdego. Często można się wzdrygnąć,
widząc różnicę między słowem i myślą. Grzechy,
które popełniamy, nie pociągają konsekwencji tylko
dla nas, lecz również dla naszego otoczenia. Są one
niczym zgniłe owoce, które zarażają każdy
znajdujący się w pobliżu zdrowy owoc i doprowadzają
go do gnicia. Stanowi to wielkie cierpienie w tym drugim
świecie, gdy się widzi, jak bardzo grzech szkodzi nie
tylko tobie, lecz rozprzestrzenia się wokół ciebie i
wszystko niszczy. Kto jest najbliżej mnie? Moje dzieci.
Kiedy więc oddaję się grzechowi, szkodzę swoimi
grzechami najpierw moim dzieciom i rodzinie.
A teraz posłuchajcie mnie dobrze i nie zatykajcie sobie
uszu. Gdy człowiek popełnia ciężki grzech, diabeł ma
go w swym ręku i zmusza go niczym windykator do
podpisania mu weksla, który natychmiast czyni z niego
jego własność. Najsmutniejsze jest pierwsze polecenie
szatana skierowane do nas: "Idź zatem teraz i
przyprowadź mi wszystkich, którzy cię otaczają i z
którymi masz kontakt!"
Matka, która kogoś nienawidzi albo która nieustannie
rozpowszechnia plotki o bliźnich, albo ojciec, brutalny,
uzależniony od alkoholu, który wraca zawsze pijany do
domu i nie wzdryga się przed kradzieżą cudzej
własności, mają zwykle przy sobie dzieci. Nadużywają
więc rodzicielskiego zadania, którym powinna być
troska o przyszłość dzieci. Rodzicie swoim złym
postępowaniem dają zły przykład dzieciom. Tylko
życie sakramentami Kościoła może przełamać takie
błędne koło w łańcuchu, jaki łączy różne
pokolenia. Tylko łaska sakramentów i moc modlitwy mogą
odsunąć grzech i unicestwić go.
To była żywa ciemność. Tam nic nie jest martwe lub
nieruchome. Po tym jak bezradna i bezbronna
przemierzyłam ten tunel, dotarłam niespodziewanie na
równe podłoże. Byłam w tym momencie całkowicie
zrozpaczona, ale i ogarnięta silną wolą ucieczki.
Była to ta sama silna wola co wcześniej, by osiągnąć
coś w życiu. Teraz było to dla mnie bez znaczenia,
gdyż teraz byłam tutaj i nie mogłam się uwolnić. Nic
mi nie pozostało z wielkich wyobrażeń i marzeń,
które wcześniej miałam: stałam się całkiem mała,
maleńka.
Wtedy nagle ujrzałam, że podłoże otwarło się.
Wyglądało jak wielka gęba, jak przeraźliwie wielki
pysk, otchłań. Podłoże żyło, trzęsło się!!!
Czułam się strasznie pusta, a pode mną była ta
napawająca strachem, przerażająca otchłań, której
po prostu nie jestem w stanie opisać ludzkimi słowami.
Najgorsze było to, że nie czuło się tu wcale
obecności i miłości Boga. Nie było niczego - nawet
promyka nadziei. Ta przepaść nieodparcie wsysała mnie
w dół. Krzyczałam jak szalona. Śmiertelnie
przestraszyłam się, gdy zauważyłam, że nie mogłam
zapobiec upadkowi, że nieprzerwanie wciągana byłam w
dół. Wiedziałam, że jeśli spadnę, to nigdy stamtąd
nie wrócę i że bez końca będę spadać coraz to
głębiej i głębiej. Dokonałaby się śmierć mojej
duszy, duchowa śmierć mojej duszy. Bezpowrotnie
zatraciłabym się.
W czasie tego przerażającego horroru, na skraju
przepaści, poczułam nagle jak św. Michał Archanioł
chwycił mnie za stopy. Moje ciało wpadło do otchłani,
ale on przytrzymywał mnie za stopy. To była chwila
strasznego bólu i potwornego strachu.
Gdy tak wisiałam nad przepaścią, skąpe światło,
które miałam jeszcze w duszy, zirytowało demony i
wszystkie te stwory rzuciły się na mnie. Te okropne
kreatury przypominały larwy, pijawki, które chciały
ostatecznie ugasić we mnie owe światło. Wyobraźcie
sobie moje obrzydzenie i przerażenie, gdy ujrzałam, że
jestem pokryta tymi odrażającymi kreaturami.
Krzyczałam, wrzeszczałam jak szalona. Te istoty
paliły. O moi bracia i siostry, chodzi o żywą
ciemność, nienawiść, która pali, połyka nas,
ograbia i wysysa. Nie ma takich słów, które oddałyby
ten horror.
Przebiegłość diabła
Kto oglądał film "Pasja" Mela Gibsona, ten
przypomni sobie, że szatan był ukazany podczas
biczowania Pana jako dziecko, które patrzyło na Jezusa
i uśmiechało się do Niego. Szatan jednak nie jest
dzieckiem, lecz potworem, przyczyną i sprawcą
wszelkiego zła, perwersyjnym, wstrętnym typem, który
zniewolił wielu ludzi żądzą ciała, czarami i
fałszywymi naukami, np. że diabeł nie istnieje.
Wyobraźcie sobie, jaki jest sprytny, że daje się
zanegować. Wmawia nam, że go nie ma, aby mógł
spokojnie czynić z nami wszystko, co chce. Nawet
wierzących okłamuje na wszelkie możliwe sposoby. Sieje
zamęt wśród ludzi na tysiące sposobów i wykorzystuje
słabe punkty każdej osoby.
I tak wielu jest praktykujących katolików, którzy
chodzą na Mszę św. i jednocześnie do wróżbitów.
Zły bowiem wmawia im, że to nic złego, że i tak
pójdziemy do Nieba, gdyż nie czynimy nikomu nic złego.
Demon zwodzi, wykorzystuje i dyryguje wszystkim za
pomocą świetnie przemyślanego planu - podstępem.
Mówię wam jednak, że jeśli wybieracie się do
wróżki - nieważne, co tam robicie, lub czego nie
robicie - bestia i tak odciśnie na was swoją pieczęć.
Jeśli zwracacie się ku okultyzmowi, chodzicie do
tarocistów, wywołujecie duchy, paracie się okultyzmem
i astrologią, bierzecie udział w seansach z wirującymi
stolikami - przy tych wszystkich hobby, które w
dzisiejszym świecie są w modzie - Zły wyciska na was
swoją pieczęć.
Po raz pierwszy w takim miejscu byłam z moją
koleżanką, która zabrała mnie do wróżki, aby
przepowiedziała mi moją przyszłość. I tam zostałam
opieczętowana przez bestię. Tak, Zły wycisnął wtedy
na mnie pieczęć. Od tamtego czasu pojawiło się w moim
życiu zło, wewnętrzne niepokoje, zamęt, nocne
koszmary, lęki, udręczenia, obawa, przerażenie.
Ogarnęło mnie pragnienie samobójstwa. Nigdy nie
potrafiłam zrozumieć przyczyny tej chęci. Płakałam,
czułam się nieszczęśliwa i nigdy więcej nie miałam
w sobie pokoju. Wprawdzie modliłam się, ale czułam,
że Pan jest bardzo daleko ode mnie. Nigdy już nie
odczuwałam bliskości Boga, jakiej doświadczałam
będąc dzieckiem. Coraz trudniej było mi się modlić.
To takie jasne! Otwarłam Złemu drzwi i wkroczył w moje
życie z całą swoją mocą.
Dusze czyśćcowe
Powracam teraz do tego strasznego miejsca, w którym się
znajdowałam, na skraju tej okropnej przepaści. Musicie
wiedzieć, że byłam bezbożnicą, w praktyce -
ateistką. Nie wierzyłam już w istnienie diabła, a
nawet - w istnienie Boga.
W tych okolicznościach, zaczęłam krzyczeć: "O
wy, biedne dusze czyśćcowe, proszę was, wyciągnijcie
mnie stąd, wydostańcie mnie. Proszę, pomóżcie
mi!" Gdy tak krzyczałam, przepełnił mnie dotkliwy
ból. Wówczas zauważyłam, jak miliony, wiele milionów
ludzi płakało i szlochało. Ujrzałam nagle, że były
tu niezliczone rzesze ludzi młodych, przede wszystkim
młodych - wszyscy pośród niewymownych cierpień.
Pojęłam, że w tym strasznym miejscu, w tym bagnie
pełnym nienawiści i cierpienia zgrzytali zębami, i
wydawali z siebie takie ryki i wrzaski z bólu, że
przyprawiało mnie to o dreszcze, czego nigdy nie
zapomnę.
Macie pojęcie? Oto nieobecność Boga, oto grzechy, oto
ich konsekwencje. Macie pojęcie, czym jest grzech? To
całkowite przeciwstawienie się Bogu, który jest
nieskończoną miłością. Grzech jest czymś tak
przerażającym, że ma takie straszne skutki. A my
żartujemy sobie z tego. Żartujemy z grzechu, piekła i
demonów. Jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy z tego,
co robimy.
Od tamtego przeżycia upłynęły lata, ale zawsze gdy o
tym myślę, płaczę z powodu cierpień tych wielu
ludzi. To byli samobójcy, którzy w momencie rozpaczy
odebrali sobie życie, a teraz byli pośród tych mąk i
katuszy; otoczeni przez te okropne stwory, okrążeni
przez demony, które ich męczyły. Najgorsza w tej
całej torturze była nieobecność Boga, Jego kompletna
nieobecność, bo tam nie czuje się Boga. Zrozumiałam,
że ci, którzy odbierają sobie życie, muszą tam tak
długo pozostać, tyle lat, ile musieliby żyć na ziemi.
Samobójstwem naruszyli porządek Boży, dlatego demony
miały do nich dostęp. Dusze czyśćcowe zazwyczaj są
uchronione od wszelkiego wpływu zła, są już
świętymi Boga i nie mają już nic wspólnego z
demonami.
Mój Boże, tak wielu biednych ludzi, szczególnie
młodych... tak wielu, wielu, płaczących, cierpiących
niewymownie... Gdyby wiedzieli, co ich czeka po
samobójstwie, z pewnością pogodziliby się z
grożącą im na przykład jakąś karą więzienia,
zamiast skazywać się na coś takiego.
Wiecie, jakie dodatkowe cierpienia muszą znosić? Muszą
przyglądać się, jak ich rodzice lub najbliżsi,
którzy jeszcze żyją, cierpią z ich powodu, znoszą
hańbę, wpędzają się w kompleksy winy: "Gdybym
go wychował surowiej, gdybym go ukarał...", albo:
"Gdybym go ukarał, gdybym mu powiedział, gdybym
zrobił to czy tamto..." itd. Te wyrzuty sumienia
przytłaczają, są bolesne, stanowią ich piekło na
ziemi. Konieczność przyglądania się temu cierpieniu
najbliższych sprawia im największy ból. Jest to dla
nich największa męka, z której demony się cieszą.
Dlatego pokazują im wszystkie te sceny: "Popatrz,
jak twoja matka płacze. Popatrz, jak twój ojciec
płacze, jak są zrozpaczeni, przepełnieni strachem, jak
się obwiniają, jak dyskutują i nawzajem się
oskarżają. Popatrz na cierpienia, jakie im zadałeś.
Spójrz, jak teraz buntują się przeciw Bogu. Spójrz na
swoją rodzinę! Wszystko to twoja wina."
Te biedne dusze potrzebują przede wszystkim tego, aby
ci, którzy pozostali na ziemi, rozpoczęli lepsze
życie, zmienili swe życie, spełniali dzieła
miłości, odwiedzali chorych, aby zamawiali Msze św. za
zmarłych oraz sami w nich uczestniczyli. Dusze te
miałyby z tego wielką korzyść i czerpałyby
pociechę. Dusze, które są w czyśćcu, nic nie mogą
dla siebie zrobić. Nic, zupełnie nic. Ale Bóg może
uczynić coś poprzez niezmierzone łaski Ofiary Mszy
św. Powinniśmy im w taki sposób pomagać i zamawiać
za nie Msze św., sami w nich uczestniczyć i
ofiarowywać nasz udział jako dar Ojcu Niebieskiemu
przez Najświętszą Maryję Pannę.
Przepełniona strachem pojęłam, że dusze te nie mogą
mi pomóc. W obliczu tego strachu i paniki ponownie
zaczęłam wołać: "Kto się pomylił? To musi być
jakiś błąd! Spójrzcie, jestem święta, wszyscy
nazywali mnie za życia świętą. Nigdy nie kradłam i
nigdy nie zabiłam. Nikomu nie zadałam cierpień. Zanim
zbankrutowałam, za darmo leczyłam zęby i często nie
żądałam pieniędzy, gdy nie mogli mi zapłacić.
Robiłam paczki dla biednych. Co ja tutaj robię?"
Domagałam się respektowania moich praw! Byłam
przecież taka dobra, powinnam trafić prościutko do
Nieba. "Co tu robię? Chodziłam w każdą
niedzielę na Mszę św., mimo że podawałam się za
ateistkę. Wprawdzie nie zważałam na to, co mówił
ksiądz, ale nigdy nie opuściłam Mszy św. Jeśli w
całym życiu nie było mnie na niej pięć razy, to
tylko tyle, nie więcej. Co ja tutaj zatem robię?!
Uwolnijcie mnie stąd! Wyciągnijcie mnie stąd!"
Krzyczałam i wrzeszczałam, pokryta tymi ohydnymi
stworami, które się mnie uczepiły: "Jestem
wyznania rzymsko-katolickiego, jestem praktykującą
katoliczką, proszę, uwolnijcie mnie stąd!"
Ujrzałam moich rodziców
Podczas gdy moje ciało na ziemi znajdowało się w
śpiączce, gdy tak krzyczałam, że jestem katoliczką,
ujrzałam małe światło. A wiedzcie, że jedno malutkie
światełko w tej nieprzeniknionej ciemności jest już
czymś wspaniałym, gdy znajdujecie się w takiej
absolutnej, nie dającej się opisać ciemności. To
najlepsze, co może się wam w tej sytuacji przytrafić.
To największy prezent, o którym można pomarzyć i na
którego otrzymanie nie ośmielacie się mieć nadziei.
Nad tą niesamowitą i mroczną dziurą widzę kilka
stopni. Spoglądam w górę i zauważam tam mojego ojca.
Umarł 5 lat przed tym wydarzeniem. Stał prawie na
skraju tej przepaści. Miał trochę więcej światła
niż ja, w dole. Kilka stopni wyżej zobaczyłam moją
matkę. Miała jeszcze więcej światła. Była zatopiona
w modlitwie, jakby w postawie adoracji.
Gdy ujrzałam ich oboje, wypełniła mnie taka radość,
tak wielka, że nie mogąc się opanować zaczęłam
wołać: "Tato! Mamo! Jakże się cieszę, że was
widzę. Proszę, wyciągnijcie mnie stąd! Proszę was z
całego serca, wyciągnijcie mnie stąd! Wydostańcie
mnie stąd!" Gdy na mnie spojrzeli i mój tata
zobaczył mnie w tej beznadziejnej sytuacji...
musielibyście zobaczyć ten wielki ból, który mogłam
wyczytać z ich twarzy... Po tamtej stronie natychmiast
widzi się takie rzeczy, gdyż każdego rozpoznaje się
do głębi. Tak więc popatrzyłam na nich i natychmiast
odczułam ogromny smutek i cierpienie, jakie czuli moi
rodzice, widząc mnie w takim stanie.
Mój tata zaczął gorzko płakać, zasłonił twarz
rękami i lamentował: "Córko! Moja
córeczko!" A moja matka dalej modliła się. I tak
oto zdałam sobie sprawę, że moi rodzice nie mogli mnie
wydostać. Przy tym wszystkim wielkim cierpieniem było
to, że moją sytuacją przyczyniłam się do tego, że
także tam, gdzie byli, musieli dodatkowo znosić mój
ból. Moje cierpienie potęgowało i to, że widziałam,
jak dzielą je ze mną, nic nie mogąc dla mnie zrobić.
Pojęłam również, że byli tu, ponieważ musieli zdać
Panu sprawę z wychowania mnie. Byli ustanowionymi
strażnikami talentów, które Bóg mi dał. Mieli
obowiązek ustrzec mnie przed atakami szatana - swoim
życiem i przykładem. Mieli obowiązek podtrzymywać
łaski, dane mi przez Pana. Wszyscy rodzice są
strażnikami talentów, które Bóg daje ich dzieciom.
Gdy ujrzałam cierpienie moich rodziców, przede
wszystkim mojego ojca, krzyczałam zrozpaczona:
"Wyciągnijcie mnie stąd, zabierzcie mnie
stąd!"
Eutanazja
Ponownie z całej siły zaczęłam krzyczeć:
"Wydostańcie mnie stąd! To musi być jakaś
pomyłka. Kto jest za nią odpowiedzialny? Wyciągnijcie
mnie stąd!" W tym czasie, kiedy tak krzyczałam,
moje ciało znajdowało się na ziemi w śpiączce.
Byłam podłączona do wielu aparatów. Byłam w agonii.
Umierałam. Moje płuca nie pracowały, nerki nie
funkcjonowały. "Żyłam" jeszcze, gdyż byłam
podłączona do urządzeń, a moja siostra, która jest
lekarzem, nalegała, aby nie odłączano mnie od nich.
Powiedziała do opiekujących się mną lekarzy i
pielęgniarek, którzy chcieli ją namówić do
zakończenia intensywnej terapii i wyłączenia
aparatury: "Nie jesteście Bogiem!" Lekarze
bowiem uważali, że nie opłaca się kontynuować
intensywnej terapii. Rozmawiali już z moimi bliskimi i
przygotowywali ich na to, że umrę. Mówili, że powinni
pozwolić mi umrzeć w spokoju, gdyż leżałam w agonii.
Moja siostra jednak nie ustępowała. Widzicie ten
paradoks? W moim życiu zawsze broniłam eutanazji, tak
zwanego prawa do "godnej śmierci".
Moja siostra mogła przy mnie być tylko dlatego, że
sama była lekarzem. Przez cały czas trwała przy mnie.
W momencie, gdy moja dusza była po drugiej stronie i
widziałam rodziców, i krzyczałam z całych sił do
nich, moja siostra usłyszała całkiem wyraźnie, jak
wołałam do rodziców, ciesząc się z tego, że
przybyli, aby mnie wydostać... Jednakże źle
zinterpretowała to wołanie. Prawie umarła ze strachu,
kiedy usłyszała moje krzyki - naprawdę usłyszała je
wyraźnie, czuwając przy moim łóżku. Dla niej
oznaczały, że ostatecznie odejdę z tego świata.
Zawołała: "Moja siostra umarła! Przegrała
walkę. Mój ojciec i matka zabrali ją. Odejdźcie
stąd, tato, mamo, idźcie sobie! Nie bierzcie jej ze
sobą. Ma przecież jeszcze małe dzieci. Nie zabierajcie
jej nam. Nie zabierajcie mojej siostry Glorii. Zostawcie
ją!"
Lekarze musieli ją stamtąd zabrać, gdyż sądzili, że
jest w szoku. I nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ
przeżyła wiele: śmierć mojego siostrzeńca, którego
musiała zabrać z krematorium, śmierć siostry czy
raczej jej krytyczną sytuację: nie umarła, ale nie
przeżyje dzisiejszego dnia - jak mniemali lekarze.
Obciążona była tymi troskami i obawami już od 3 dni i
do tego wszystkiego nie mogła spać. Nic dziwnego, że
jej koledzy sądzili, że postradała zmysły.
Egzamin
Na nowo zaczęłam krzyczeć: "Nie rozumiecie!
Wyciągnijcie mnie stąd, jestem przecież katoliczką!
To wszystko musi być jakimś nieporozumieniem,
pomyłką! Ktoś się tam pomylił! Proszę,
wyciągnijcie mnie stąd!"
I gdy tak rozpaczliwie krzyczałam, nagle usłyszałam
głos, tak słodki i miły głos, niebiański głos. Na
jego dźwięk cała moja dusza zadrżała z radosnego
uniesienia. Wypełniła się głębokim pokojem i
niewyobrażalnym uczuciem miłości. A wszystkie te
ciemne postaci błyskawicznie odstąpiły przerażone,
nie mogą bowiem przeciwstawić się owej miłości. Tego
pokoju też nie mogą znieść. Upadły na ziemię,
leżały tak, jak gdyby też adorowały Pana.
To wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Wyobraźcie
sobie! Widzę te byty, straszne złe duchy, powalone na
ziemię... Jak tylko usłyszały Głos Pana (pomimo pychy
szatana, z powodu której odczuwają go jako bardzo
nieprzyjemny), rzuciły się na klęczki!
Zobaczyłam Najświętszą Pannę na kolanach, gdy
kapłan unosił Naszego Pana w Hostii, podczas Mszy św.
odprawianej za duszę mojego kuzyna. Maryja Niepokalana
modliła się za mnie! Klęcząc u stóp Naszego Pana,
zbierała wszystkie modlitwy, jakie ludzie na ziemi
ofiarowywali za mnie, i Mu je oddawała.
Czy wiecie, że w chwili Podniesienia, gdy kapłan
podnosi Hostię, obecność Jezusa jest odczuwalna i
wszyscy trwają pokornie na klęczkach, nawet złe duchy!
...A ja chodziłam na Mszę św. bez minimum szacunku,
bez skupienia uwagi, z gumą do żucia w ustach, czasami
drzemiąc, rozglądając się, rozproszona tysiącem
banalnych myśli...! A potem miałam jeszcze czelność
tymi samymi ustami uskarżać się, pełna pychy, że
Bóg mnie nie wysłuchał, kiedy Go o coś prosiłam!
Wierzcie mi, że było dla mnie wstrząsające, kiedy
ujrzałam jak, przy przejściu Naszego Pana, wszystkie te
stworzenia, nawet te straszne byty, rzucały się na
ziemię w imponującym uwielbieniu. Ujrzałam
Niepokalaną Dziewicę, wdzięcznie klęczącą u stóp
Pana, orędującą za mnie, w uwielbieniu przed Nim. ...A
ja, grzesznica, tak brudna, traktowałam Go bez odrobiny
szacunku, i mówiłam, że byłam dobra... Tak, dobry ze
mnie nędzarz! Wypierałam się i przeklinałam Pana!
Pomyślcie, jaką byłam grzesznicą, skoro nawet złe
duchy kajały się do ziemi, kiedy przechodził Pan Jezus
Chrystus...!
Niezwykły pokój powrócił i usłyszałam, jak ten
piękny głos powiedział do mnie: "No dobrze,
jeśli naprawdę jesteś katoliczką, to na pewno możesz
wymienić Dziesięć Przykazań Bożych!"
Co za nieoczekiwane wyzwanie dla mnie. Teraz się
ośmieszę. Sama zastawiłam tę pułapkę na siebie moim
krzykiem i deklaracją. Cały świat ma teraz dowiedzieć
się o moim kłamliwym wyznaniu. Straszna perspektywa dla
mnie. Możecie to sobie wyobrazić? Wiedziałam, że
istnieje Dziesięć Przykazań. Nic więcej. Nic.
Zupełna ciemność. "Ojej, jak ja się z tego
wyplączę? Co mam teraz zrobić?" Pomyślałam:
"Tylko się nie poddawaj, jakoś to będzie!"
Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca
swego,
z całej duszy swojej...
Moja matka zawsze mówiła o pierwszym przykazaniu
miłości. Nareszcie jej słowa mają jakąś wartość
dla mnie. Jej ciągłe napomnienia i pouczenia nie były
więc daremne. Wybiła zatem godzina, by udowodnić,
jaką to jestem grzeczną i posłuszną córeczką. Mama
ucieszy się z tego. Przekonajmy się, czy z tą
szczątkową wiedzą dam sobie radę, nie ujawniając
mojej ignorancji. Myślałam, że ze wszystkim sobie
poradzę, tak jak to było w moim życiu. Miałam zawsze
najlepsze wymówki i zawsze umiałam ze wszystkiego
wybrnąć. Zawsze tak się usprawiedliwiałam i
broniłam, że po prostu nikt nie zauważał tego, czego
nie wiedziałam i czego nie potrafiłam. Tak samo
wyobrażam to sobie teraz i zaczynam mówić:
"Pierwsze przykazanie brzmi: Kochaj Boga ponad
wszystko, a bliźniego swego jak siebie samego!" I
słyszę odpowiedź: "Doskonale!" Zaraz po tym
ten sam miły głos mówi: "A czy ty kochałaś
swoich bliźnich?" Odpowiadam prędko: "Tak,
tak, kochałam ich; tak, naprawdę ich kochałam. Tak,
kochałam ich!" Z drugiej strony dochodzi do mnie:
"Nie!" Krótkie, krystalicznie czyste: nie!
Słuchajcie teraz, proszę, uważnie! Gdy usłyszałam to
nie, trafił mnie jakby piorun, wtedy dopiero tak
naprawdę poczułam uderzenie pioruna. To było jak szok,
byłam jak sparaliżowana. A głos mówił dalej:
"Nie, nie kochałaś swego Boga ponad wszystko! A
jeszcze mniej kochałaś swego bliźniego jak siebie
samą! Ulepiłaś sobie własnego Boga. Utworzyłaś go
sobie tak, jak ci akurat pasowało. Tylko w chwilach
cierpienia dawałaś swemu Bogu miejsce w życiu, gdy
byłaś w największej potrzebie. Wtedy klękałaś,
płakałaś, prosiłaś, ofiarowywałaś nowenny,
obiecywałaś pójść na Mszę św. lub do grupy
modlitewnej, kiedy ci zależało na łasce lub cudzie.
Bóg był twoim przyciskiem alarmowym! Rzucałaś się na
ziemię przed Nim, gdy byłaś jeszcze biedna, gdy twoja
rodzina żyła w skromnych warunkach, a ty koniecznie
chciałaś mieć wykształcenie zawodowe i pozycję
społeczną. Tak, wówczas modliłaś się każdego dnia
i poświęcałaś na to wiele czasu. Wiele godzin
błagałaś Pana, prosiłaś Go na kolanach. Bezustannie
prosiłaś o to, by uwolnił cię z nędzy, by
umożliwił ci wykształcenie zawodowe i pozwolił ci
być kimś poważanym w społeczeństwie. Kiedy byłaś w
potrzebie, kiedy chciałaś po prostu pieniędzy...
'Odmówię zaraz różaniec, Panie, ale nie zapomnij dać
mi pieniędzy!' - tak wyglądało wiele twoich modlitw! I
to była twoja relacja z Bogiem! Tak obchodziłaś się z
Bogiem i według własnych wyobrażeń przyznawałaś Mu
miejsce w swoim życiu!"
To prawda, w taki sposób traktowałam Pana Boga w
życiu. To smutna prawda, której nie mogę upiększyć
ani jej zaprzeczyć. Mogę dodać jeszcze, że Bóg był
dla mnie swego rodzaju bankomatem. "Wrzucałam"
różaniec i musiała wtedy wysypać się pewna suma
pieniędzy. Taka była moja relacja z Bogiem.
Pokazano mi to i zdałam sobie z tego sprawę. Gdy tylko
Pan pozwolił mi otrzymać dobre wykształcenie zawodowe,
gdy tylko sprawił, że znaczyłam coś w
społeczeństwie, że byłam kimś, gdy tylko pozwolił
na wzbogacenie się, tak że mogłam sobie na wiele
pozwolić, nagle Bóg stał się nieważny dla mnie -
stał się kimś pobocznym w moim życiu. Zaczęłam być
zarozumiała - zarozumiałość to bardzo niebezpieczny
odcinek na drodze życia! Moje ego stało się
gigantyczne! Nie byłam zdolna nawet do najmniejszego
odruchu miłości ani do wdzięczności wobec Pana! Być
wdzięczną! Nigdy, przenigdy! Niby czemu! Przecież sama
wszystko osiągnęłam! Stałam się kimś. Ja sama
osiągnęłam wszystko to, o czym marzyłam. Byłam
całkowicie ślepa, nie pamiętałam już moich próśb i
błagań! Niemożliwością było dla mnie powiedzieć:
"Panie, dziękuję za kolejny dzień, który mi
darujesz! Dziękuję za moje zdrowie! Dziękuję Ci za
życie i zdrowie moich dzieci. Dziękuję Ci za to, że
mamy dach nad głową. Pomóż również biednym ludziom,
którzy są bezdomni i nie wiedzą, czym się dziś
pożywią! Daj im przynajmniej coś do jedzenia; nie
pozostawiaj ich samych; wspomóż ich!" Niczego
takiego nie mogłam powiedzieć. Nie byłam do tego
zdolna. Nie myślałam też o tym. Byłam totalnie
skupiona na sobie. Moje ja wystarczało mi. I tak oto
byłam najbardziej niewdzięczną istotą, jaką tylko
można sobie wyobrazić. Co więcej, nie tylko nie byłam
zdolna do okazania wdzięczności, ale gardziłam Bogiem
i wystawiałam Go na pośmiewisko.
Ezoteryka i reinkarnacja
Bardziej niż w Niego wierzyłam w Merkurego, Wenus i
inne ciała niebieskie. Amulety były dla mnie
ważniejsze niż Bóg. Byłam zaślepiona astrologią
oraz czytaniem z gwiazd i rozpowiadałam wokół, jak to
gwiazdy wpływają na moje życie i pozytywnie je
kształtują. Astrologia to jedna z rys w naszym duchowym
życiu, na które nie zwracamy uwagi. I gdy później
zauważamy, jak jesteśmy zaplątani w te sztuczki -
również demonicznego pochodzenia - wówczas jest zwykle
już za późno, by się z tego wyrwać. Zaczęłam wtedy
ulegać modnym trendom ducha czasów. Wszystkie nauki -
nawet jeśli były wytworem chorych umysłów - były dla
mnie bardziej interesujące niż Dobra Nowina Pana. To
wszystko było o wiele bardziej na czasie niż Pismo
Święte i dwutysiącletnia nauka Kościoła
Katolickiego. Zaczęłam więc wierzyć w to, że się po
prostu umiera i potem zaczyna się żyć od nowa.
Reinkarnacja była dla mnie wygodną nauką,
wypełniającą moje pozbawione wiary życie.
Wdzięczność dla mojego Stworzyciela była czymś
obcym. Po prostu nigdy o tym nie myślałam.
Łaska była słowem, które wykreśliłam z mojego
słownika. Była dla mnie obcym pojęciem. Kompletnie
zapomniałam o jej znaczeniu i w moim stylu życia nie
była mi już potrzebna. A już zupełnie nie byłam
świadoma tego, że Pan zapłacił za mnie wysoką cenę,
że i zostałam odkupiona za cenę Jego Przenajdroższej
Krwi. Wszystko to stało się dla mnie jasne podczas
egzaminu z Dziesięciu Przykazań - dzięki słowom i
pytaniom tego niebiańskiego głosu. Teraz ujrzałam to
wszystko całkiem wyraźnie. Ślepota została jakby
zmyta. "Sprawdza mnie i chce wiedzieć, co wiem o
Dziesięciu Przykazaniach. I wykazuje mi, że udawałam,
że wmawiałam sobie to, że czczę Boga, że kocham
Pana. Uderza we mnie moimi własnymi słowami. Co to ma
znaczyć? Czy mam być po prostu odesłana do piekła, do
diabła?"
Gdy pewnego razu przyszła do mego gabinetu miła
kobieta, by okadzić moje pomieszczenia mieszanką z
ziół, spryskać esencjami na szczęście i odprawić
rytuał odpędzania nieszczęść, powiedziałam do niej:
"Nie wierzę w takie bzdury. Ale niech pani to
zrobi, nigdy nie wiadomo. Jeśli nie zaszkodzi, to tylko
wyjdzie na dobre!" Wtedy wypowiedziała magiczne
zaklęcia i rozpyliła eliksiry, by tak wypełnić
pomieszczenia szczęściem i dobrym samopoczuciem.
Pozwoliłam, aby prymitywna magia i przeciwstawiające
się mojej nauce zabobony więcej miały wpływu na moje
życie, niż Pan i Jego Dobra Nowina. W moim gabinecie
ukryłam - w kącie, aby nikt nie widział, aby nie
zauważyli moi pacjenci - mięsisty liść aloesu, o
którym mi powiedziano, że wypędza złą energię z
pomieszczeń. Pomyślcie, na jakie manowce zeszłam!
Dowiedzieliście się, jaka pustka zamiast prawdziwej
nauki wypełniła moje życie. To hańba! I wstydzę się
dziś tego. W rzeczywistości takie było moje ówczesne
życie.
Pan kontynuuje analizę mojego życia na podstawie
Dziesięciu Przykazań Bożych. Przy tym wskazuje bardzo
dokładnie na to, jak się zachowywałam wobec mojego
bliźniego. Jakże często wołałam do Pana, że Go
kocham, zanim się odwróciłam od Niego, mojego Boga.
Zanim zaczęłam błądzić po drogach ateizmu i
przyjmować fałszywe nauki, często mówiłam Panu:
"Mój Panie i mój Boże, kocham Cię!"
Ja i mój bliźni
Tym językiem, którym tak chwaliłam i wychwalałam
Pana, tym językiem i tymi samymi ustami krzywdziłam
ludzi i przeklinałam ich. Krytykowałam wszystko i
wszystkich. Nic mi nie odpowiadało. Wskazywałam palcem
na cały świat i obwiniałam. Tylko na siebie nie
wskazywałam, siebie nie obwiniałam! Byłam przecież
"świętą Glorią", tą "dobrą",
"kochaną" i "piękną". I jakże
się napuszałam, gdy mówiłam, że kocham Boga.
Jednocześnie byłam zazdrosna, nieznośna i ani trochę
nie było we mnie wdzięczności! Nigdy nie okazywałam
rodzicom i rodzinie wdzięczności za wszystkie trudy,
miłość, wyrzeczenia, które brali na siebie, by
umożliwić mi dobre wykształcenie zawodowe, by
widzieć, jak awansuję społecznie, by mnie wspierać. W
dodatku, gdy tylko ukończyłam studia, kiedy tylko
wspięłam się po drabinie kariery, rodzice i rodzina
przestali być dla mnie ważni. Nawet ci, którzy
wspierali mnie wszystkimi możliwymi środkami, stali
się dla mnie mało znaczącymi. Tak, doszło nawet do
tego, że wstydziłam się matki. Wstydziłam się jej,
bo pochodziła z prostej rodziny i żyła w nędznych
warunkach.
Ja i moja rodzina
Po tych dowodach mego egoistycznego stylu życia Pan
ukazuje mi jeszcze - podczas tego egzaminu z Dziesięciu
Przykazań Bożych - to, że nie spisałam się również
jako żona. Całkowicie nie tak było, jak Bóg spodziewa
się po chrześcijańskiej małżonce. Jaką byłam
żoną? Jaka byłam? Cały dzień tylko narzekałam -
już od momentu wstania z łóżka. Mój mąż witał
mnie serdecznie: "Dzień dobry!" A ja na to:
"To ma być dobry dzień? Wyjrzyj przez okno! Znowu
pada!" Umiałam zawsze odparować i skrytykować,
byłam w złym humorze. Nikt nie mógł mi dogodzić.
Szukałam wszędzie dziury w całym i od razu zaczynałam
się z tego powodu denerwować. Nie tylko wobec męża,
ale także wobec dzieci zachowywałam się w ten sam
nieznośny i niesprawiedliwy sposób.
Podczas tego egzaminu ukazano mi też, że nigdy nie
okazywałam szczerego uczucia miłości czy prawdziwego
współczucia dla bliźnich, moich braci i sióstr, poza
rodziną. Pan powiedział mi: "Po prostu nigdy o
nich nie myślałaś!"
Kiedy ujrzałam mnóstwo chorych i samotnych, zaczęłam
lamentować: "O Panie, jakże są biedni, opuszczeni
ci chorzy ludzie. Nikt nie troszczy się o nich! Udziel
mi tej łaski, bym poszła do nich i odwiedziła ich,
pocieszyła i dotrzymała towarzystwa. Także te liczne
dzieci, które nie mają już matki, te małe sieroty, o
Panie, jakie cierpienia muszą znosić w tak młodym
wieku."
Im więcej dostrzegałam, w miarę jak egzamin
postępował, tym wyraźniej widziałam przed sobą moje
skamieniałe serce. Musiałam stwierdzić, iż było
niczym potwór w moim wcześniejszym stylu bycia.
Wszystko było tak jasne i jednoznaczne, że w żaden
sposób nie mogłam wybrnąć z opresji, do czego
zazwyczaj byłam przyzwyczajona. Mówiąc wprost, krótko
i treściwie, na tym egzaminie z Dziesięciu Przykazań
Bożych całkowicie poległam. Nie miałam szansy na
zdanie go z moim minionym życiem. To było
niewyobrażalnie straszne! W moim przeszłym życiu
żyłam w ogromnym chaosie. Nie było już żadnego
ładu, jaki jest nadany stworzeniom. Co z tego, że
nikogo nie zamordowałam?
Podam wam jeszcze jeden przykład. Bardzo często
dawałam w darze wielu potrzebującym ludziom towary,
artykuły spożywcze, ubrania i wiele innych rzeczy. Ale
nigdy nie dawałam im tego z bezinteresownej miłości,
lecz by mnie poważano, by pokazać, jaka to jestem
dobra, by wywrzeć na nich wrażenie, i by wśród ludzi
stworzyć sobie dobry wizerunek. A ponieważ byłam
bardzo bogata, chciałam pokazać ludziom, jaka to jestem
dobra i wspaniałomyślna. Powinni strzępić sobie
języki z powodu tej mojej wspaniałomyślności,
zazdrościć mi i podziwiać. Ponieważ byłam taka
bogata, podarunkami i wspaniałomyślnością chciałam
sterować ich potrzebami oraz nędzą i czerpać jeszcze
z tego korzyści. I tak oto mówiłam: "Spójrz,
daję ci to i tamto (w zależności od tego, co mi się
akurat nawinęło pod rękę albo co mi zbywało), ale za
to proszę cię, bądź tak dobra i pójdź zamiast mnie
na wywiadówkę do szkoły moich dzieci i zastąp mnie
tam, bo ja nie mam niestety czasu, by iść na to
zebranie, a tam zawsze sprawdzana jest obecność."
W ten sposób wprawdzie rozdawałam wokół mnóstwo
rzeczy, ale każdy dar związany był z pewnymi warunkami
albo żądaniami. Owinęłam sobie ludzi wokół palca.
Manipulowałam nimi i byli ode mnie zależni. Ponadto
podobało mi się niezmiernie, gdy widziałam, jak rzesza
ludzi podążała za mną i opowiadała za moimi plecami,
jaka to ja jestem wspaniałomyślna, dobra i święta.
Tak oto stworzyłam sobie w moim otoczeniu imponujący
wizerunek. Nikt nie wiedział, że był fałszywy i że
nie odpowiadał rzeczywistości.
Podczas tego mojego egzaminu wszystko wyszło na jaw.
Powiedziano mi: "Jedynym Bogiem, którego czciłaś,
były pieniądze. Już ten bożek cię potępia! Z powodu
twojego boga pieniędzy i samych pieniędzy stoczyłaś
się do otchłani. Oddalałaś się coraz bardziej od
Boga." I tak było. Przez pewien czas mieliśmy
dużo pieniędzy, później jednak zbankrutowaliśmy.
Utonęliśmy w długach, mieliśmy niewiarygodnie wiele
długów. Pieniądze całkowicie się nam skończyły,
nie mieliśmy już nic. I gdy wypomniano mi te
pieniądze, po prostu krzyknęłam: "O jakich
pieniądzach mówisz? Na ziemi zostawiłam przecież
masę problemów i długów..." Więcej nie mogłam
już powiedzieć...
Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno
Gdy Pan robił mi wymówki z powodu drugiego przykazania,
ujrzałam w pełnym świetle, jak będąc dzieckiem
nauczyłam się, że kłamstwa są doskonałym środkiem
uniknięcia kar mojej matki, które czasami bywały
bardzo surowe i dotkliwe. W ten oto sposób zaczęłam
iść przez życie mając przy sobie ojca wszelkiego
kłamstwa, szatana. Stał się moim towarzyszem, a ja -
wielką kłamczynią. Zaprawiałam się w sztuce
kłamania. Byłam coraz to doskonalsza. Im większe i
perfidniejsze były moje grzechy, tym bardziej
powiększały się moje kłamstwa; stawały się coraz
większe oraz bezwstydne. Widocznie chciałam udowodnić
samej sobie, do jakiego mistrzostwa w tej dziedzinie
kłamania mogę dojść. Kłamstwa stawały się coraz
bardziej wymyślne i pogrążałam się w nich - podobnie
jak w długach.
Grzech kłamstwa osiągnął swój punkt kulminacyjny w
przypadku sacrum i samego Boga. Zauważyłam, że moja
mama miała głęboki szacunek dla Pana. Dla niej Imię
Pańskie było godne czci, święte. Przemyślałam sobie
to dobrze i pomyślałam, że to najlepsza broń dla
mnie. Tak oto zdobyłam kontrolę nad moją matką.
Zaczęłam przysięgać na Boga w każdej drobnostce dla
zatuszowania moich kłamstw. Wymawiałam Imię Boże
lekkomyślnie i nadaremno. Mówiłam na przykład do
mamy: "Mamo, na Rany Chrystusa przysięgam ci,
że..." lub "Mamo, przysięgam na Boga,
zapewniam cię..." itp. I tak dzięki tym
wiarygodnie spreparowanym kłamstwom wymigiwałam się od
dobrze zasłużonych kar mojej matki.
Czy możecie sobie wyobrazić, że dla moich kłamstewek,
małych świństewek, tego błota, w którym czułam się
tak dobrze, nadużywałam Najświętszego Imienia Boga i
przez to także Jego wciągałam w to błoto, bo sama
tkwiłam po szyję w owym szambie grzechów. Moi drodzy
bracia i siostry, dzięki temu doświadczeniu, o którym
teraz właśnie mówię, nauczyłam się i
doświadczyłam na własnej skórze, że słowa i zdania,
które wychodzą z naszych ust, i które często tak
lekkomyślnie i bez zastanowienia wypowiadamy, nie idą
na wiatr i nie przepadają. Nie. Pozostają
rzeczywistością, która nas później dogoni. Kłamstwa
powrócą do nas niczym bumerang, a mówiąc dobitniej:
spadną na nas.
Może zjeżą się wam włosy na głowie, gdy opowiem
następującą rzecz. Nie jeden raz, lecz bardzo często,
kiedy moja matka była naprawdę nieugięta i po prostu
nie chciała mi wierzyć, mówiłam do niej: "Mamo,
niech mnie piorun trzaśnie, jeśli kłamię. Mówię ci
całą prawdę!" Te moje częste zapewnienia
popadały w zapomnienie i nikt nie myślał już o nich,
a jednak... Popatrzcie, jedynie dzięki Miłosierdziu
Boga stoję przed wami, bo rzeczywiście poraził mnie
piorun, przeszedł praktycznie przez całe moje ciało,
przedzielił mnie właściwie na dwie części i
całkowicie zwęglił. Ukazano mi w zaświatach, że ja -
która podawałam się tak pięknie za katoliczkę - nie
dotrzymywałam słowa, a dla moich nikczemności zawsze
nadużywałam Najświętszego Imienia naszego Pana i
Boga.
Byłam pod wrażeniem, jak Pan znosił wszystkie te
straszne i okropne czyny, i jak równocześnie wszystkie
stworzenia padały przed Nim na ziemię w geście
przejmującej adoracji i czci. Widziałam Najświętszą
Maryję Pannę, Matkę Bożą u stóp Pana, adorującą
Go. Modliła się za mnie i błagała Go. A ja, wielka i
podła grzesznica, przebywając w moim bagnie byłam z
Panem na 'ty'! Ja, która rzekomo byłam taka dobra i
miałam tak dobrą reputację, którą sobie przecież
zdobyłam moimi manipulacjami... Ujrzałam siebie, jak
często buntowałam się przeciw Panu, jak byłam
wściekła na Niego, wymyślałam Go i także
przeklinałam. Świadomość mojej przeszłości i jasne
jej widzenie było dla mnie nie tylko wstydem, ale i
nieznośnym oraz bolesnym doświadczeniem.
Pamiętaj, abyś dzień święty święcił
Była to dla mnie straszna chwila, gdy podczas egzaminu z
Dziesięciu Przykazań Bożych, przyszła kolej na
przykazanie święcenia dnia Pańskiego i świąt.
Ogarnął mnie nieznośny ból. Głos powiedział mi
jasno i wyraźnie, że codziennie do 4-5 godzin zajęta
byłam swoim ciałem, moim wyglądem, rzekomą urodą, i
przy tym nie poświęcałam nawet 10 minut na to, by
okazać Panu swą miłość i wdzięczność, by
pomodlić się do Niego. Tak, często było nawet tak,
że gdy obiecałam Mu Różaniec, odmawiałam go
zazwyczaj w pośpiechu i stresie. Bywało przy tym, że
mówiłam: "Jak dobrze się składa. Różaniec
mogę odmówić w czasie reklamy podczas mojego
ulubionego serialu."
Zaczynałam z pośpiechem, nie zważając na wypowiadane
słowa, zajęta jedynie tym, czy odcinek się już
rozpoczyna czy jeszcze nie i w jakim jest miejscu. Czyli
- bez wznoszenia serca ku Bogu.
I ukazane mi zostało na tamtym świecie, jak zawsze
byłam niewdzięczna wobec mojego Pana. Nigdy nie
przyszło mi na myśl, by podziękować Mu, mojemu
Stworzycielowi i Zbawicielowi. Stało się dla mnie
jasne, jakie miałam wymówki, gdy z lenistwa nie
chciałam iść na Mszę świętą. Mówiłam:
"Mamo, skoro Bóg jest wszędzie i jest
wszechobecny, dlaczego muszę koniecznie iść do
kościoła, by tam Go spotkać?" Łatwo i wygodnie
było mi tak mówić. A głos ponownie wypomniał mi, że
kazałam czekać Bogu każdego dnia 24 godziny, i że
przez cały czas nie pomyślałam o Nim. Nie modliłam
się do Niego i ani razu nie poszłam do Niego w
niedzielę, by Mu podziękować, wyrazić wdzięczność,
okazać miłość, przynajmniej w dniu Pańskim. Po
prostu było to dla mnie zbyt wiele. Byłam zbyt dumna i
do tego pyszna.
Najgorsze w moim przypadku było to, że moja dusza
marniała - mówiąc dobitniej - głodowała, gdy nie
chodziłam do kościoła, gdyż nie otrzymywała
pożywienia. Poświęcałam się jedynie mojemu ciału.
Dla pielęgnacji tej przemijającej powłoki zawsze
miałam czas. Stałam się niewolnicą ciała. Przy tym
wszystkim nie widziałam malutkiego, ale istotnego
szczegółu. Miałam również duszę, o którą po
prostu się nie troszczyłam. 'Osierociłam' ją. Nigdy
nie karmiłam jej słowem Bożym. Byłam bowiem zdania,
że ten, kto regularnie czyta Biblię, wcześniej czy
później straci rozum.
Sakramenty Święte
Z sakramentami nie miałam nic do czynienia. Jakże
mogłam wyznać grzechy któremuś z tych "starych,
zwapniałych facetów", którzy "sami byli
gorsi i bardziej grzeszni niż ja". Było na rękę
mnie i moim świństewkom, by nie chodzić do spowiedzi.
Wielki kłamca i wichrzyciel - właśnie: diabeł -
trzymał mnie z dala od spowiedzi i sakramentów.
Szatanowi udało się zapobiegać uświęcaniu i
oczyszczaniu mojej duszy. Było tak, że demon za każdym
razem, gdy popełniałam grzech, wyciskał na białej
szacie mojej duszy stempel - czarny znak swego królestwa
ciemności. Moje grzechy nie były pozbawione skutków.
Nie były czymś bez wpływów i znaczenia, lecz miały
poważne konsekwencje dla zdrowia mojej duszy.
Nigdy - oprócz mojej pierwszej Komunii Świętej - nie
wyspowiadałam się należycie. Nie rzadko natrafiałam
na księdza, który przyznawał mi rację, co do mojego
nastawienia do spowiedzi usznej, określał ten sakrament
jako coś nie pasującego do naszych współczesnych
czasów i nowoczesnego człowieka. I tak dochodziło do
tego, że za każdym razem, gdy przystępowałam do
Komunii św., niegodnie przyjmowałam Pana Naszego Jezusa
Chrystusa w Sakramencie Ołtarza. Bluźniłam do tego
stopnia, że dumna i wszystko wiedząca mówiłam
naokoło: "To ma być Najświętszy Sakrament? Jak
to możliwe, że sam wszechpotężny Bóg obecny jest w
kawałku chleba, Hostii. Ci księża powinni raczej
dodać do Hostii trochę sosu karmelowego, aby
przynajmniej dobrze smakowała, a nie tak mdło."
Moje życie tak bardzo wymknęło się spod kontroli i do
tego stopnia naruszyłam porządek stworzenia, że zdolna
byłam do takich bluźnierstw. I tak oto osiągnęłam
najniższy punkt, dno i zniszczyłam moją relację z
Bogiem, moim Stworzycielem. Nigdy nie dawałam mojej
duszy czegoś naprawdę budującego, jakiejś pożywki.
Dziś każda matka i każdy ojciec ponoszą tę samą
odpowiedzialność, gdy nie chrzczą swojego dziecka.
Sakrament chrztu to "matczyne mleko dla duszy".
Często słyszy się dziś: "Dziecko samo powinno
zdecydować, gdy dorośnie, czy chce być ochrzczone czy
też nie." Nie ochrzcić dziecka to tak jakby nie
karmić go, argumentując: "Niech samo później
zdecyduje, co chce jeść i pić!" Jesteśmy
odpowiedzialni przed Bogiem za dawanie dziecku
właściwej pożywki dla duszy. Bez sakramentów
jesteśmy pozbawieni pokarmu dla duszy. Przez to ona
głoduje.
Sakrament kapłaństwa
Na domiar złego stale krytykowałam księży i
ukazywałam ich w złym świetle. Powinniście zobaczyć,
jak załamała mnie ta sprawa podczas egzaminu w
zaświatach. Pan poczytał mi to postępowanie za bardzo
ciężki grzech. W mojej rodzinie zwykło się plotkować
o księżach. Odkąd pamiętam, w naszym domu od małego
mówiło się źle o księżach. Zwłaszcza mój ojciec
mówił, że typy te to kobieciarze, uganiający się za
każdą spódnicą i że wszyscy razem są bardziej
pobłogosławieni pieniędzmi i bogactwem niż my, biedni
ludzie. Wszystkie te oszczerstwa, my dzieci,
powtarzaliśmy. Pan powiedział do mnie smutnym, ale
surowym głosem: "Co myślałaś, że ty kim
jesteś, aby tak czynić, jak gdybyś była Bogiem, i
wydawać osąd o moich konsekrowanych, i przy tym
oczerniać ich i im wymyślać? Kontynuował: "Są
ludźmi z krwi i ciała. A jeśli chodzi o świętość
księdza, to ta wspomagana jest przede wszystkim przez
wspólnotę wiernych, przez parafian. Wspólnota wspiera
konsekrowanego swoimi modlitwami, szacunkiem. A kiedy
ksiądz dopuszcza się grzechu, wtedy nie powinniście
tak bardzo wypytywać go o powód i obwiniać, lecz o
wiele bardziej szukać winy we wspólnocie, która nie
okazała mu szacunku, nie dała wsparcia, nie modliła
się za niego lub robiła to w niewystarczającym
stopniu."
Pan pokazał mi wtedy, jak to za każdym razem, gdy
krytykowałam księdza i stawiałam go w złym świetle,
demony rzucały się i przylegały do mnie. Ponadto
widziałam, jak wielkie zło czyniłam, gdy
przedstawiałam konsekrowanego jako homoseksualistę - a
nowina ta szła lotem błyskawicy przez całą
wspólnotę. Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić,
jakie wielkie i ogromne szkody wyrządziłam.
Wiecie, moi bracia i siostry w Chrystusie Panu, gdy
ksiądz upada, wtedy wspólnota odpowiedzialna jest za
niego przed Bogiem. Wspólnota odpowiedzialna jest za
świętość swoich kapłanów. Diabeł nienawidzi
katolików, ale księży jeszcze bardziej. Nienawidzi
naszego Kościoła, gdyż dopóki są księża, dopóty
wymawiane są słowa Konsekracji. I my wszyscy musimy
wiedzieć, że ręce kapłana dotykają Boga, nawet
jeśli jest tylko człowiekiem. Ma pełnomocnictwo, by
wezwać Boga z Nieba, przez jego słowo dokonuje się w
kawałku zwyczajnego chleba transsubstancjacja:
przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pana.
Kapłan jest konsekrowanym Pana, uznanym przez Boga Ojca.
Gdy kapłan unosi Hostię, czuje się obecność Pana i
wszyscy padają na kolana, nawet demony! A ja, gdy
chodziłam na Mszę św., nie okazywałam ani trochę
szacunku i nie poświęcałam temu żadnej uwagi, żułam
gumę, czasami zasypiałam, oglądałam się dookoła,
myślałam o wszystkim - o banalnych rzeczach, tylko nie
o tym wspaniałym eucharystycznym wydarzeniu, gdzie za
każdym razem Niebo dotyka ziemi. Potem miałam jeszcze
czelność uskarżać się, pełna pychy, że Bóg mnie
nie wysłuchiwał, gdy prosiłam Go o coś. Ja,
grzesznica, w mojej niewrażliwości i z lodowatym,
skamieniałym sercem, nieczuła na wszystko, co dobre,
traktowałam Pana tak: Ty tam, ja tutaj. Twierdziłam
jeszcze potem, że jestem dobra, prawie święta. A
byłam istną ruiną, niczym innym - religijnym zamkiem
na lodzie, postawionym na piasku i bagnie! Gardziłam
Panem i obrażałam Go - Jego, który z miłością
zawsze był przy mnie, zatroskany o mnie! Wyobraźcie
sobie taką grzesznicę! Nawet demony z pokorą upadały
na ziemię, gdy Pan przechodził.
Godzina śmierci - nasza "ostatnia godzina"
Te konsekrowane ręce kapłana... och, jak bardzo demon
ich nienawidzi! Strasznie nienawidzi tych rąk, mających
pełnomocnictwa z Nieba. Diabeł tak bardzo odczuwa
wstręt do nas katolików, bo mamy Eucharystię, bo jest
ona otwartą bramą do Nieba i jest jedyną bramą.
"Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma
życie wieczne!". Bez przyjęcia Eucharystii, to
znaczy Ciała i Przenajdroższej Krwi Pana, nie można
wkroczyć do wiecznej szczęśliwości. Pan jednak
przychodzi do każdego umierającego człowieka -
obojętnie jaką wiarę wyznawał czy nie wyznawał - do
każdego z osobna przychodzi Pan w jego ostatniej
godzinie i objawia się mu, mówi mu pełen miłości i
miłosierdzia: "To Ja, twój Pan!" Gdy ten
człowiek przyjmuje swego Pana i prosi o przebaczenie
swoich grzechów, dzieje się coś niesłychanego, co
trudno wyjaśnić: Pan błyskawicznie zabiera tę duszę
do miejsca, gdzie sprawowana jest Msza św. i ów
człowiek przyjmuje wiatyk. To mistyczna komunia. Ten
bowiem tylko, kto otrzymuje Ciało i Krew Pana, może
wejść do Nieba. To tajemnicza łaska, którą dał Bóg
naszemu Kościołowi. A tak wielu jest ludzi, którzy
klną na Kościół. Jednak tylko w Kościele Katolickim
możemy znaleźć zbawienie. Ci umierający mogą
wówczas dostąpić zbawienia. Idą do czyśćca, ale są
uratowani. Tam nadal czerpią łaskę z Eucharystii.
Dlatego też diabeł tak bardzo nienawidzi kapłanów.
Dopóki są księża, dopóty chleb i wino są
przemieniane. Z tego względu naszym obowiązkiem jest
modlić się wiele za księży, gdyż demon atakuje ich
nieprzerwanie. Pan pokazał mi to wszystko.
Jedynie przez kapłana możemy na przykład otrzymać
sakrament pokuty i pojednania. Jedynie przez kapłana
otrzymujemy przebaczenie naszych win. Wiecie, czym jest
konfesjonał? To wanna, kąpiel dla duszy. Nie kąpiel z
mydłem i wodą, a z Krwią Chrystusa. Gdy dusza
jakiegoś człowieka stała się wskutek grzechu brudna i
czarna, może on ją umyć Krwią Chrystusa podczas
spowiedzi. Ponadto zrywane są pęta, którymi szatan
związał nas ze sobą.
Jest zatem logiczne, że diabeł najbardziej nienawidzi
kapłanów i chce ich doprowadzić do upadku. Nawet ci
kapłani, którzy sami są wielkimi grzesznikami, mają
moc odpuszczania grzechów jak i ważnego szafowania
każdym sakramentem. Pan ukazał mi, jak to się dzieje.
A dzieje się to w Ranie Jego Serca. Są rzeczy, które
przekraczają ludzkie pojęcie, ale to duchowa
rzeczywistość. Przez tę Ranę Pana dusza wznosi się
do Boskiego wymiaru, wznosi się do Miłosierdzia
Bożego, do bram Bożego Miłosierdzia; dusza wznosi się
i oczyszczana jest w Sercu Wiecznego Arcykapłana, Jezus
z Krzyża oczyszcza ją Najświętszą Krwią w Swoim
wiecznym teraz.
Widziałam, jak moja dusza została oczyszczona dzięki
wyznaniu grzechów. Przy każdym grzechu, za który
szczerze żałowałam i wyznawałam go, Pan rozwiązywał
pęta, które mnie mocno trzymały przy szatanie. Jaka
szkoda, że oddaliłam się od sakramentu pokuty i
pojednania.
Wszystko to jest dla nas możliwe tylko dzięki
kapłanowi. Tak samo w przypadku pozostałych
sakramentów: przyjmujemy je dzięki kapłanowi. Dlatego
mamy obowiązek modlić się za księży, aby Bóg
strzegł ich, oświecał i prowadził. Teraz można
pojąć, dlaczego diabeł nienawidzi Kościoła i
kapłanów, bo święty kapłan ma moc wyrwania szatanowi
wielu dusz.
Sakrament małżeństwa
Chciałabym wam również opowiedzieć o wielkiej łasce
płynącej z sakramentu małżeństwa. Gdy ktoś
przyjmuje w Kościele sakrament małżeństwa i mówi
swoje "tak" i tym samym zobowiązuje się
dochować wierności, być wiernym w dobrych i złych
chwilach, wtedy obiecuje to samemu Bogu Ojcu. On jest tym
jedynym świadkiem, gdy składamy sobie obietnice. Gdy
umrzemy, ujrzymy ten moment zapisany w naszej Księdze
życia. Widziałam, jak para małżeńska w owym momencie
spowita jest niewymownie piękną, złocistą poświatą.
Bóg Ojciec zapisuje te słowa złotymi literami w naszej
Księdze życia. Kiedy później przyjmujemy Ciało i
Krew naszego Pana, zawieramy przymierze z Bogiem i z
osobą, którą sobie wybraliśmy na
małżonka/małżonkę, z którą chcemy dzielić całe
życie. Kiedy oznajmiamy naszą wolę, te słowa są
zobowiązaniem nie tylko wobec partnera, ale i wobec
Trójcy Przenajświętszej.
Pan pozwolił mi zobaczyć, jak w dniu mojego ślubu, gdy
mój mąż i ja przyjęliśmy Komunię św., nie byliśmy
tylko my dwoje, lecz troje: my i Jezus. W chwili bowiem,
gdy przyjmujemy Komunię św., Pan tak nas jednoczy, że
jesteśmy jedno. Bierze nas do Serca i w Jego Sercu
stajemy się jedno. Razem z Jezusem tworzymy świętą
trójcę. "Co więc Bóg złączył, tego człowiek
niech nie rozdziela!"[5]. I teraz pytam: kto jest w
stanie rozdzielić taką JEDNOŚĆ? Nikt! Nikt, moi
bracia i siostry w Chrystusie Panu, nikt nie może
rozbić tego przymierza. Naprawdę nikt, po tym jak Bóg
je pobłogosławił. I nie wyobrażacie sobie także,
jakie błogosławieństwo spoczywa na parze osób
dziewiczych zawierających związek małżeński!
Ujrzałam również ślub moich rodziców. Gdy mój
ojciec wkładał mojej matce pierścionek na palec, a
ksiądz ogłaszał ich mężem i żoną, Pan przekazał
ojcu laskę pasterską, promieniejącą Światłem,
która była u góry zgięta. To jest łaska, którą Pan
daje mężowi. To prezent autorytetu Boga Ojca, aby mąż
mógł opiekować się małą trzódką swojej rodziny -
którą są dzieci, zrodzone w małżeństwie - aby
bronił małżeństwa i dzieci przed wieloma
niebezpieczeństwami, na jakie narażona jest rodzina.
Mojej matce Bóg Ojciec dał coś podobnego do ognistej
kuli i umieścił ją w jej sercu. Oznacza ona miłość
Ducha Świętego. Zobaczyłam, że moja matka była
bardzo czystą kobietą. Bóg był pełen radości.
Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak wiele
nieczystych duchów próbowało zaatakować mojego ojca w
tamtym momencie. Te duchy wyglądały jak larwy, jak
pijawki.
Musicie wiedzieć, że gdy ktoś ma pozamałżeńskie
stosunki płciowe, to wówczas te nieczyste duchy
uczepiają się natychmiast tej osoby, oblepiają ją
wszędzie, zaczynają od genitaliów, biorą w posiadanie
ciało, hormony, osadzają się w mózgu, zajmują
przysadkę mózgową, grasicę i wszystkie ważne miejsca
organizmu ludzkiego oraz rozpoczynają produkcję
wielkiej ilości hormonów, które pobudzają niskie
instynkty. Przekształcają dziecko Boże w niewolnika
żądzy, instynktów, pożądania seksualnego. Czynią z
niego człowieka, o którym mawia się, że używa
życia. A my mówimy tak lekkomyślnie: raz się żyje...
ale to "raz" pociąga za sobą gorzkie
konsekwencje...
Gdy para małżeńska jest dziewicza, Bóg jest
szczególnie uwielbiony. Bóg zawiera z nimi święte
przymierze i błogosławi ich seksualność[6].
Seksualność bowiem nie jest grzechem. Bóg dał ją
jako błogosławieństwo. Tam, gdzie małżeństwo
zawierane jest przed Bogiem, tam jest On obecny, także w
łożu małżeńskim. W sakramentalnie zawartym
małżeństwie osoby udzielają sobie łask Bożych w
intymnym obcowaniu, a w związku niepobłogosławionym
brudzą się wzajemnie swoim grzechem.
Bóg raduje się, gdy może im towarzyszyć w ich nowym
życiu. Bóg i taka para tworzą jedność. Szkoda, że
wiele małżeństw nie wie tego i nie myśli o tym. Gdy
bierze się ślub w kościele jedynie z tradycji, nie
wierząc w ten sakrament, błogosławieństwa nie ma.
Wielu myśli podczas ceremonii o tym, aby jak najszybciej
się skończyła, aby można było wreszcie świętować,
jeść, pić, bawić się i wyjechać na miodowy
miesiąc. Zapominają o Panu. Tak jak ja wtedy uczyniłam
i zostawiłam Go samego. Do głowy mi nie przyszło, aby
zaprosić Pana do mojego nowego domu, do mojego nowego
życia. On tak bardzo lubi być zapraszanym do
przebywania z nami, we wszystkich sytuacjach życiowych,
radosnych i mniej radosnych. Chce, abyśmy odczuli Jego
obecność. Wprawdzie jest obecny z racji sakramentu
małżeństwa, lecz byłoby piękniej, gdybyśmy byli
świadomi Jego obecności.
I ja nie zaprosiłam Go, aby po moim weselu przybył do
mojego domu. Zostawiłam Go w kościele. Potem
spędziłam mój miodowy miesiąc i w ogóle nie
myślałam już o Nim. Wróciłam do domu, a On smutny
pozostał na zewnątrz i w ogóle nie zwracałam na Niego
uwagi, nie zapraszałam do siebie.
Jak dobrze byłoby dla małżonków, gdyby byli świadomi
Jego obecności i nie popełniali tego samego błędu,
jaki ja wtedy popełniłam. Przy ślubie moich rodziców
najpiękniejsze było to, że Bóg przywrócił memu ojcu
wszystkie łaski, które stracił z powodu swego
rozpustnego życia. Bóg uczynił to z miłości do mojej
matki, jego żony, która jako dziewica zawarła związek
małżeński. Bóg uleczył przez to zbrukaną
seksualność mojego ojca i cały związany z nią
nieporządek hormonalny.
Ojciec jednak był bardzo "męski" - istny
macho - i jego przyjaciele zaczęli go znowu zatruwać i
zwodzić, mówiąc mu, aby nie dał się wodzić za nos
żonie. Szybko go przekonali do powrotu do
wcześniejszego trybu życia. Okazał niewierność
powierzonej mu żonie, mojej matce, już w 14 dni po
swoim weselu. Dał się zaciągnąć do domu publicznego,
by udowodnić przyjaciołom, że jest panem siebie i że
nie będzie pantoflarzem.
I wiecie, co się stało z laską pasterską, którą
otrzymał od Pana? Demon mu ją zabrał. I wszystkie te
brudne złe duchy powróciły i przykleiły się do
niego. Mój ojciec przeobraził się z pasterza rodziny w
wilka, który nie chronił już rodziny, a otworzył
demonom drzwi na oścież i stał się postrachem całego
domu.
Mój ojciec powiedział we łzach po tamtej stronie:
"Dzięki mojej cudownej żonie, twojej matce, która
modliła się przez 38 lat za mnie o moje nawrócenie i
prowadziła przykładne życie jako ofiarna matka,
zostałem uratowany przed piekłem."
Moja matka modliła się przez 38 lat za mojego ojca,
który prowadził zepsute i cudzołożne życie, także z
winy dziadka, który zabrał go jako 12-latka ze sobą do
domu uciech, aby "zrobić z niego
mężczyznę". A wiecie, jak modliła się zawsze
moja matka przed Najświętszym Sakramentem? Mówiła:
"Panie, Boże mój, wiem i ufam, że nie pozwolisz
umrzeć Swojej służebnicy, zanim nie ujrzę nawrócenia
mojego małżonka. Proszę Cię nie tylko za moim
mężem, a błagam Cię również, abyś wspierał
wszystkie te biedne kobiety, które znajdują się w tej
samej nieszczęśliwej sytuacji, co ja. Szczególnie
proszę Cię za tymi kobietami, które oddają się mocy
wróżbitów, czarnoksiężników i innych narzędzi
magii oraz sił demonicznych. Proszę Cię za wszystkimi
tymi, które w ten sposób sprzedają demonom swoje dusze
i dusze swoich dzieci, zamiast trwać przed
Najświętszym Sakramentem: przed Tobą, zamiast modlić
się tutaj i Cię uwielbiać. Proszę Cię także za
nimi. Wspieraj je wszystkie i uwolnij je z więzów
Złego!"
Tak modliła się moja matka. I wiecie, dlaczego zawsze
kochałam swego ojca? Ponieważ moja matka była dobrą
kobietą, która nas nigdy, ani trochę, nie skłaniała
do tego, by kogoś nienawidzić, nawet ojca, mimo że
dawał jej ku temu powody.
Czasami moja matka mawiała do mnie, że miała widzenie
i widziała, że po każdym ciężkim grzechu ziemia się
otwiera i połyka daną duszę. Często naigrywałam się
z tych jej opowiadań i nazywałam ją głupią i
naiwną. Mówiłam często do niej: "Wiesz co, Bóg
mi właśnie pokazał, jak otwarła się ziemia i
połknęła tatę." Mówiłam to, nawiązując do
jej wypowiedzi dotyczących ciężkich grzechów.
Ale w tym drugim świecie stało się dla mnie jasne, że
moja matka naprawdę miała mistyczną wizję.
Odpowiedziała mi tak: "Tak, moja córko, widziałam
twego ojca. Był spętany przez diabła, który chciał
go zaciągnąć do otchłani. Ale musisz wiedzieć, że
owiłam go natychmiast moim różańcem i zaciągnęłam
do kościoła przed Najświętszy Sakrament. To była
ustawiczna walka. Szatan chciał go zaciągnąć w dół
swymi pętami, a ja swoim różańcem ciągnęłam go z
powrotem w górę. I kiedy wreszcie przyprowadziłam go
do kościoła, rzekłam do Pana: 'Oto przyprowadzam Ci go
i ufam, że Ty go uratujesz.'"
Mój ojciec nawrócił się osiem lat przed śmiercią. Z
głęboką skruchą prosił Boga o przebaczenie, a
miłosierny Bóg odpuścił mu. Mój ojciec jednakże nie
odpokutował swoich czasowych kar za grzechy. Wprawdzie
żałował, wyspowiadał się i otrzymał rozgrzeszenie,
ale nie miał okazji odbyć pokuty. Dlatego znajdował
się w czyśćcu, aż po szyję w tym cuchnącym bagnie,
które już wcześniej opisałam.
Pokutowanie za popełnione grzechy i zadośćuczynienie
to jedna z tych rzeczy, o których tak łatwo zapominamy.
Właściwie bardzo mało o tym myślimy. Poza tym sami z
siebie bardzo mało możemy zadośćuczynić. Ale Jezus w
Najświętszym Sakramencie może nam udzielić łaski
odpokutowania. Gdy Go odwiedzamy w Najświętszym
Sakramencie i uwielbiamy Go, otrzymujemy często ten dar
pokuty, zadośćuczynienia za skutki naszych grzechów.
W tym drugim świecie Bóg ukazuje nam, jak nasze grzechy
wpływają na innych. Cierpi On bardziej z powodu
skutków naszych grzechów dotykających inne osoby,
aniżeli z powodu samego grzechu. Skutki te są zazwyczaj
bezpośrednim atakiem na miłość. Bóg sam w Sobie jest
miłością.
Eucharystia i adoracja Najświętszego Sakramentu to
jedyna droga, która nas bezpośrednio prowadzi do Nieba.
Zapamiętajcie to! To bardzo ważne dla nas wszystkich.
Gdy ktoś zdradza swojego współmałżonka, zdradza Pana
Boga. Łamie obietnicę, którą złożył Bogu i swojemu
partnerowi w dniu ślubu. Jeśli ktoś zamierza nie
dotrzymać obietnicy małżeńskiej, niech lepiej nie
zawiera związku małżeńskiego. Pan mówi do nas:
"Jeśli jesteś niewierny, sam siebie potępiasz.
Jeśli nie jesteś wierny, to się nie żeń." Pan
mówi: "Moje dzieci, proście Mnie o to, byście
mogły być wierne swojemu współmałżonkowi, byście
mogły być wierne waszemu Bogu."
Ile szkód i cierpień doświadcza małżeństwo z powodu
niewierności! Gdy np. mężczyzna idzie do domu
publicznego albo rozpoczyna romans z sekretarką, to
pomimo prezerwatywy zaraża się wirusem. Wtedy nie
pomoże żadna kąpiel. Wirus nie ginie i później, gdy
przychodzi do swej żony, przenosi tego wirusa na nią i
ten zagnieżdża się w pochwie lub w macicy, a później
rozwija się z tego rak. Tak, rak! Kto więc odważy się
twierdzić, że cudzołóstwo nie zabija?! I jakże wiele
kobiet, które dopuściły się cudzołóstwa, boi się,
że zostanie odkryty ich cudzołożny związek, i chcą
usunąć dziecko! Zabijają niewinnego człowieka, który
nie może jeszcze ani mówić, ani się bronić. To
zaledwie kilka przykładów nieprzewidzianych
konsekwencji grzechów, krótkiej chwili przyjemności.
Cudzołóstwo zabija na różne sposoby. I mamy jeszcze
czelność skarżyć się na Boga, atakować Go i
zrzucać na Niego winę, gdy rzeczy nie mają się tak,
jakbyśmy tego chcieli, gdy mamy problemy, gdy nas
nawiedzają choroby. To my fundujemy sobie nieszczęście
i ściągamy je na siebie naszymi grzechami. Za grzechem
stoi zawsze przeciwnik, szatan. Otwieramy mu drzwi, gdy
ciężko grzeszymy. A gdy spotyka nas jakieś
nieszczęście, wtedy Boga obarczamy odpowiedzialnością
za to.
Biada temu, który próbuje zniszczyć małżeństwo. Gdy
ktoś rujnuje małżeństwo, uderza w skałę, którą
jest Jezus. Bóg chroni małżeństwo, nigdy w to nie
wątpcie!
Chciałabym wam też jeszcze powiedzieć, że musicie
dobrze uważać na wszystkich teściów, którzy
mieszają się do małżeństwa dzieci, aby zniszczyć
związek, zaszkodzić relacji małżonków, siejąc
nieufność, uważając się za kogoś mądrzejszego.
Nawet jeśli nie lubicie swojej synowej lub zięcia, czy
słusznie czy nie, nie mieszajcie się w ich związek.
Lepiej pomódlcie się za to małżeństwo. Oboje są
już w małżeństwie i nic już nie można zrobić.
Jedyną rzeczą, którą możecie uczynić, to modlitwa
za nich. Módlcie się za to małżeństwo i milczcie. I
ofiarujcie Panu swoje milczenie, które być może nie
przychodzi wam łatwo. Wiele kobiet się potępiło,
gdyż mieszały się do małżeństwa swoich dzieci. To
bardzo ciężki grzech. Gdy zauważacie, że coś nie
jest w porządku, że jedno z nich grzeszy przeciwko
małżeńskiej obietnicy, zamilknijcie i módlcie się.
Proście Boga za nimi, proście Boga o pomoc.
Możecie również porozmawiać z obojgiem i prosić ich,
aby ratowali swe małżeństwo, aby brali pod uwagę swe
dzieci, gdyż małżeństwo jest po to, aby kochać,
obdarzać się i wzajemnie sobie przebaczać. Trzeba
walczyć o małżeństwo, ale nie poprzez mieszanie się
i ustawianie się po jednej stronie barykady.
Czcij ojca swego i matkę swoją
Doszliśmy do czwartego przykazania: Czcij ojca swego i
matkę swoją! Także tu Pan ukazał mi, jak
niewdzięczna byłam za życia względem moich rodziców.
Jak często i jak strasznie klęłam na nich oraz
wymyślałam im. Wyrzucałam im, że nie mogą mi
zaoferować tego wszystkiego, co otrzymały moje
koleżanki. Stało się dla mnie jasne, jak bardzo byłam
nie umiejącą niczego cenić córką, dla której
wszystko, co z trudem i wyrzeczeniami dawali mi rodzice,
nie miało żadnej wartości. Tak, nawet do tego stopnia
żywiłam urazę do rodziców, że twierdziłam, że ta
kobieta nie może być moją matką, gdyż po prostu jest
dla mnie zbyt prymitywna. Dla mnie była nikim, jak więc
mogła być moją matką.
Przerażającą rzeczą było dla mnie ujrzeć rezultat:
widzieć siebie jako kobietę bezbożną, która wszystko
niszczyła oraz negatywnie wpływała na wszystko, co
stanęło jej na drodze. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że wmawiałam sobie, że jestem kimś wyjątkowym,
szczególnie dobrym i świętym. Pan wyjaśnił mi
również, dlaczego wmawiałam sobie, że przy tym
czwartym przykazaniu nie muszę się niczego obawiać.
Byłam pewna, że z łatwością sobie tutaj poradzę,
gdyż w ostatnich latach życia rodziców finansowałam
lekarzy i leki, których potrzebowali, gdy chorowali.
Tylko z powodu tego faktu wmawiałam sobie, że
wypełniłam czwarte przykazanie bardziej, niż było to
nakazane. Pasowało to do mojej filozofii życia, w
której wszystkie moje czyny oceniałam i segregowałam
według zasady pieniędzy. Tak samo było i z moimi
rodzicami. Mój mąż podjął zobowiązanie pokrycia
opłat, a ja mówiłam: "Spójrz na tych dwoje
bezwstydnych ludzi! Nie zostawią nam nic w spadku, a w
dodatku trzeba na nich wydać fortunę. Rodzice moich
przyjaciół, przeciwnie, zostawią im dobra..." I
Pan ukazał mi, jak analizowałam wszystko przez pryzmat
pieniądza i jak manipulowałam rodzicami, kiedy
posiadałam pieniądze i pozycję. Dzięki bogactwu
urosłam dla nich, żyjących w prostych warunkach, do
rangi bóstwa, które czcili, oślepieni moimi
pieniędzmi.
Ta sytuacja, uwarunkowana mamoną, pozwoliła mi także
na bezczelne obchodzenie się z moimi rodzicami. Nie
możecie sobie wyobrazić, jak bardzo bolało mnie to
jasne poznanie - miałam je z łaski Boga - mojego
wcześniejszego życia, jaki głęboki ból sprawiało.
Musiałam przypatrywać się, jak mój tata z wielkim
smutkiem płakał i szlochał nade mną i moim
zachowaniem, bo mimo wszystkich swoich słabości był
dobrym ojcem. Uczył mnie być pracowitą i prowadzić
przykładne życie, gdyż tylko ten, kto dobrze pracuje i
dobrze wykonuje swój zawód, będzie postępował
naprzód i coś osiągnie. Niestety, mimo że tak starał
się mnie dobrze wychować, uszedł mu mały szczegół,
bardzo istotny, a mianowicie to, że miałam także
duszę, która umierała z głodu, i że on - jako wzór
dla swej córki - miał do spełnienia misję: żyć
Dobrą Nowiną i wiarą. Pod tym względem całkowicie
zawiódł i po prostu nie widział, jak to moje życie
tonęło w bagnie wskutek niedostrzegania przez niego
tego szczegółu.
Bolało mnie, gdy widziałam, jakim kobieciarzem był
mój ojciec. Czuł się szczęśliwy i dobrze mu było,
gdy mógł opowiadać mojej matce i wszystkim ludziom -
oraz chełpić się przy tej okazji - jakim to on jest
"macho", ponieważ miał równocześnie wiele
kobiet i był w stanie trzymać je na wodzy oraz
zadowalać. Poza tym wiele pił i palił. Z tych
wszystkich wad i złych przyzwyczajeń mój ojciec był
nawet dumny. Był bardzo zarozumiały. Błędnie
uważał, że nie były to wady, a wręcz przeciwnie -
cnoty, które czyniły go kimś wyjątkowym. Już w
młodym wieku widziałam, jak mama siedziała w domu
zalana łzami, gdy tata zaczynał chełpić się swoimi
kobietami i przygodami, jakie z nimi miał. Im częściej
to przeżywałam, tym większy był mój gniew,
wściekłość i awersja, która mnie ogarniała. A teraz
widzę przebieg mojego wcześniejszego życia i pojmuję
natychmiast, że te niepohamowane uczucia powoli
doprowadzały mnie do "duchowej śmierci", do
obumierania mojej duszy. Ogarniał mnie ogromny gniew,
gdy musiałam przypatrywać się, jak tata perfidnie
upokarzał mamę na oczach wszystkich.
Zaczynałam się temu przeciwstawiać. Zagadywałam
mamę, próbowałam na nią wpłynąć. Mówiłam do niej
na przykład tak: "Nigdy nie będę taka jak ty, nie
pozwolę sobie na takie rzeczy ze strony mężczyzny. My,
kobiety, nie mamy żadnej wartości w społeczeństwie i
jesteśmy dlatego tak poniżane, bo są takie kobiety jak
ty, pozwalające na wszystko; bo są kobiety, które
ulegle poddają się samowoli tych "macho";
kobiety, które nie mają już godności ani dumy, a są
bardzo podłamane psychicznie; właśnie takie kobiety,
które pozwalają zarozumiałym mężczyznom na znęcanie
się nad sobą i traktowanie siebie jak ostatnią
szmatę."
A do mojego ojca powiedziałam, gdy byłam nieco starsza:
"Nigdy, uwierz mi i wbij to sobie do głowy, tato,
nigdy nie dopuszczę do tego, żeby jakiś mężczyzna
tak mnie traktował i upokarzał, jak ty to ciągle
czynisz wobec mamy. Jeśli dojdzie do tego, że
mężczyzna będzie mi niewierny i będzie mnie
oszukiwał, zemszczę się na nim, zrobię mu to samo. Ze
mną tak nie będzie, kochany tato!" W odpowiedzi
otrzymałam od ojca solidne lanie. Krzyczał na mnie:
"Co ty sobie myślisz? Na co sobie pozwalasz? Za
kogo ty się masz, żeby tak do mnie mówić?"
Nie możecie sobie wyobrazić, jakim strasznym
"macho" był mój ojciec. Nie mogłam trzymać
języka za zębami i odpowiedziałam: "Nawet jeśli
mnie bijesz i prawie mnie zabijasz, przysięgam ci, że
nie pozwolę sobie na coś takiego. Gdyby doszło do
tego, że jako zamężna dowiedziałabym się o
niewierności męża, zemściłabym się na nim w
straszliwy sposób, abyście wy mężczyźni zrozumieli,
co przeżywa kobieta, gdy mężczyzna traktuje ją jak
ostatnią szmatę, upokarza ją i znęca się nad nią
jak nad mokrą ścierką."
I tak napełniałam się tą awersją, gniewem i
wściekłością i wypełniałam nimi myśli i umysł.
Zatruwałam swój umysł i charakter. Kiedy dorosłam i
byłam samodzielna - i oczywiście miałam już
wystarczająco dużo pieniędzy - stale wywierałam
presję na moją matkę, mówiąc do niej: "Mamo,
wiesz co? Rozejdź się z tatą. Weź z nim
rozwód!" Zachowywałam się tak, chociaż
szanowałam tatę i lubiłam go. Mimo to ciągle
zagadywałam mamę: "Nie może tak być, abyś tak
po prostu znosiła takiego typa jak mój ojciec! Jako
kobieta bądź świadoma swej godności! Odzyskaj honor i
pokaż mu, że jesteś kimś cennym, wyjątkowym, a nie
kawałkiem szmaty, którą może się wytrzeć!" Te
i podobne frazy powtarzałam nieustannie mojej matce.
Możecie to sobie wyobrazić? Robiłam wszystko, by
rozdzielić moich rodziców, by skłonić ich do rozwodu.
Mama zwykle mawiała wtedy do mnie: "Nie, moja droga
córko, nie rozwiodę się. Nie myśl sobie, że
zachowanie twojego ojca nie jest dla mnie bolesne i
upokarzające. Cierpię bardzo z tego powodu, co z
pewnością możesz sobie wyobrazić. Ale ponoszę tę
ofiarę i wytrzymuję, gdyż mam was - siedmioro moich
dzieci. Jest was siedmioro, a ja jestem sama. Tak więc
lepiej jest, aby tylko jedna osoba musiała cierpieć, a
nie - siedem osób. W końcu twój ojciec jest dobrym
tatą i nie mam serca, by tak po prostu uciec i
pozostawić was, abyście sami dorastali. Pytam cię
jeszcze: jeśli rozejdę się z twoim ojcem, kto wtedy
będzie się modlił o jego nawrócenie, aby jego dusza
została zbawiona? Cierpienie i poniżenie, jakie
wyrządza mi twój tata, jednoczę z niewymownymi
cierpieniami naszego Pana Jezusa Chrystusa na Krzyżu.
Każdego dnia mówię naszemu Panu: 'To, co muszę
cierpieć i znosić, jest przecież niczym w porównaniu
z cierpieniami, jakie znosiłeś dla nas na Krzyżu. Aby
moje cierpienie miało wartość, proszę Cię o to, bym
mogła połączyć i zjednoczyć je z Twoim cierpieniem,
tak aby to moje cierpienie otrzymało moc wyproszenia
łaski nawrócenia dla męża i dzieci, by mogli zostać
uchronieni od wiecznego potępienia!"
Nie rozumiałam tego wszystkiego i tylko potrząsałam
głową z powodu "głupoty" mamy. Po prostu nie
byłam w stanie tego pojąć. To były myśli, które
były mi obce i diametralnie sprzeciwiały się mojemu
stylowi życia i myślenia. Wiedzcie jeszcze, że nie
tylko nie rozumiałam tego. Wypowiedzi mojej matki
drażniły mnie i powiększały mój gniew. Doszło do
tego, że zmieniło się całe moje życie, gdyż stałam
się prawdziwą rebeliantką. Ten bunt objawiał się
najpierw w tym, że angażowałam się w walkę o prawa
kobiet i emancypację - i to nie tylko jako bierna
uczestniczka... nie. Walczyłam o prawa kobiet na czele
tego frontu.
Zaczęłam bronić aborcji, prawa kobiety do decydowania
o swoim brzuchu; niezależności i prawa do bycia
"singlem" czy życia w wolnym związku - do
organizowania sobie życia z przygodnymi partnerami.
Propagowałam rozwód jako dobre rozwiązanie problemów
małżeńskich. W szczególności broniłam "prawa
talionu"[7]. A więc doradzałam zawsze kobietom, by
odpłacały tym samym, by również one również
mściły się na każdym niewiernym mężczyźnie
"skokiem w bok" - jeśli to możliwe - z jego
najlepszym przyjacielem. Chociaż sama osobiście nigdy
nie byłam niewierna mężowi, to złymi radami
wyrządzałam wielkie szkody bardzo wielu osobom.
Niestety!
Nie zabijaj - aborcja
Kiedy w mojej Księdze życia doszliśmy do piątego
przykazania Bożego: "Nie zabijaj",
pomyślałam sobie: wreszcie, nie mam sobie nic do
zarzucenia, bo nikogo nie zabiłam. Ku memu ogromnemu
przerażeniu Pan pouczył mnie o czymś całkiem innym.
Pokazał mi z całą wyrazistością, że byłam
niesamowicie okrutną morderczynią. Mordy, w jakie
byłam uwikłana, należały do zabójstw, które w
oczach Pana zaliczają się do tych najpotworniejszych:
aborcja dzieci nienarodzonych.
Pewnego dnia moja przyjaciółka Estela rzekła do mnie:
"Słuchaj! Masz 13 lat i nie straciłaś jeszcze
cnoty?" Spoglądałam na nią oniemiała. Co
chciała przez to powiedzieć? Moja matka opowiadała mi
zawsze o wadze dziewictwa. Mówiła, że to dar, jaki
panna młoda może ofiarować Bogu. Moja przyjaciółka
jednakże odpowiedziała mi, wyrażając wyższość i
zarozumiałość: "Moja matka zaprowadziła mnie do
ginekologa, jak tylko dostałam pierwszą menstruację.
Od tamtego czasu biorę pigułki antykoncepcyjne."
Wtedy nie wiedziałam nawet, co to takiego. Wyjaśniła
mi, że te pigułki służą temu, by nie zajść w
ciążę. I opowiedziała mi, z jakimi mężczyznami już
spała. To była duża ilość chłopaków i młodych
mężczyzn. Powiedziała, że to takie przyjemne. Rzekła
do mnie: "Widzę, że nie masz pojęcia o tym
wszystkim." Potwierdziłam. Powiedziała, że
zaprowadzi mnie do miejsca, gdzie będę mogła się
czegoś nauczyć. Byłam przestraszona, bo nie
wiedziałam, gdzie chce mnie zaprowadzić.
Otworzył się przede mną nowy świat, całkowicie
nieznany świat. Poszła z nią i innymi do kina, do
centrum miasta, by obejrzeć film pornograficzny.
Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie? Dziewczynka,
która wówczas miała 13 lat! Nie posiadaliśmy nawet
telewizora. Możecie sobie wyobrazić taki film? Umarłam
niemal ze strachu i wstrętu. Wydawało mi się, że
jestem w piekle. Chciałam uciec, ale tylko wstyd przed
moimi przyjaciółkami powstrzymywał mnie. Jednak
niczego innego nie pragnęłam, jak uciec stamtąd.
Byłam do głębi wstrząśnięta.
W tym dniu poszłam z mamą na Mszę świętą. I
ponieważ czułam się bardzo źle, poszłam do
spowiedzi. Mama uklękła przed ołtarzem i modliła
się. Na spowiedzi powiedziałam zwyczajne rzeczy, że
nie odrobiłam pracy domowej, że ściągałam na
klasówkach, że byłam nieposłuszna... To były mniej
więcej moje grzechy. Spowiadałam się zawsze u tego
samego księdza i on znał moje grzechy mniej więcej na
pamięć. Ale w tym dniu wyznałam też, że uciekłam
mamie, żeby pójść do kina. Ksiądz był zupełnie
zaskoczony i nieomal krzyknął: "Kto komu uciekł?
Kto gdzie poszedł?" Przestraszyłam się ogromnie
jego reakcji i spojrzałam bojaźliwie na matkę, czy
coś usłyszała. Ona jednak klęczała spokojnie na
swoim miejscu i modliła się. Bogu niech będą dzięki,
pomyślałam, niczego nie usłyszała. Samo wyobrażenie
sobie, że mogła coś usłyszeć, było dla mnie
nieznośne. Wstałam od konfesjonału i byłam wściekła
na księdza. Oczywiście nie powiedziałam mu, na jakim
filmie byłam. Skoro takie cyrki wyprawiał z tego
powodu, że byłam w kinie, jakie sceny by robił, gdyby
wiedział o wszystkim. Może by mnie nawet zbił.
Od tamtej chwili szatan zaczął działać we mnie. Od
tamtego czasu nie spowiadałam się szczerze. Wybierałam
odtąd, co powiem, a co przemilczę. Zaczęły się moje
świętokradzkie spowiedzi i przyjmowałam Komunię św.,
chociaż wiedziałam, że nie wyspowiadałam się
szczerze. Przyjmowałam Pana świętokradzko. On pokazał
mi, jak straszna była degradacja mojego życia, jak ten
proces duchowej śmierci coraz bardziej postępował.
Skutkiem tej degradacji było to, że przy końcu swego
życia nie wierzyłam już w istnienie diabła ani w nic
innego. A moje grzechy uważałam nawet za dobre czyny.
Pan ukazał mi, jak kroczyłam jako dziecko trzymając
się ręki Boga, jaką głęboką więź z Nim miałam i
jak moje grzechy oddzielały mnie coraz bardziej od Boga
i Jego prowadzącej ręki. Pan powiedział mi, że
każdy, kto niegodnie przyjmuje Jego Ciało i Krew,
ściąga na siebie potępienie. Spożywałam i piłam
moją zgubę[8].
Zobaczyłam też w Księdze życia, jak diabeł był
zrozpaczony, kiedy w wieku 12 lat wierzyłam jeszcze w
Boga i chodziłam z matką na adorację. Diabeł był
wściekły z tego powodu.
Gdy rozpoczęło się moje grzeszne życie, Pan dał mi
odczuć, że pokój opuścił moje serce. Pojawiły się
wyrzuty sumienia. A co powiedziały na to moje
przyjaciółki? "Co? Chodzić do spowiedzi? Ty chyba
zwariowałaś. To zupełnie nie jest na czasie. I to do
tych księży, którzy mają większe grzechy niż
my!" Żadna z nich nie poszła już do spowiedzi, ja
byłam tą jedyną. Rozpoczęła się wewnętrzna walka
między tym, co mówiły moje koleżanki a tym, co
mawiała moja matka i co podpowiadało mi sumienie. Szala
stopniowo przechylała się i moje koleżanki
zwyciężyły. Nie chciałam bowiem spowiadać się u
tych "starych" księży, nastawionych
negatywnie do ciała, a na pewno nie u tych, którzy
wzburzali się tylko dlatego, że się szło do kina.
Widzicie tutaj przebiegłość szatana. Odsunął mnie od
spowiedzi, gdy miałam zaledwie 13 lat. Okazał się
bardzo podstępny. Wiecie, on podsuwa nam złe pomysły.
W wieku 13 lat Gloria Polo była już żywym trupem,
jeśli chodzi o jej duszę. Dla mnie jednak było to
czymś ważnym i dumna byłam z tego, że mogłam
należeć do tej małej grupki moich koleżanek, do tych
"fajnych", mądrych dziewczyn, który wmawiały
sobie, że wiedzą więcej niż wszyscy ich rodzice razem
wzięci. Mając 13 lat myślałyśmy, że wszystko wiemy
i byłyśmy zdania, że każdy, kto mówił o Bogu, był
nienowoczesny lub szalony. To co nowoczesne - to
korzyści i przyjemności... Konsumpcja, przyjemności -
to było w modzie.
Nie powiedziałam wam jeszcze, że wtedy, gdy stałam nad
przepaścią do piekła i nagle rozległ się głos Pana,
wszystkie demony uciekły. Uciekły gdzie pieprz rośnie,
jeden tylko został. Bóg pozwolił mu zostać. Ten
ogromny demon krzyczał przeraźliwym głosem: "Ona
należy do mnie! Ona jest moja! Należy do mnie! Jest
moja na zawsze!" Ten demon mógł tylko dlatego
pozostać, gdyż był przywódcą hordy, która
zagnieździła się we mnie i manipulowała wszystkim w
moim życiu, abym grzeszyła. Podstępnie wykorzystywali
moje słabe strony. To ten demon trzymał mnie z dala od
spowiedzi. Dlatego Pan zarządził, aby był obecny. Ten
diabeł krzyczał strasznie, gdyż obawiał się, że
łup może się mu wymknąć w ostatnim momencie.
Wrzeszczał przeraźliwie i oskarżał mnie. Mógł
pozostać, gdyż umarłam w stanie grzechu śmiertelnego.
Od 13 roku życia bowiem nie spowiadałam się
należycie, a wcześniej raz, dwa razy moja spowiedź nie
była ważna. Należałam zatem do tego demona i z tego
względu mógł być obecny na egzaminie.
Możecie sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy moje
wszystkie grzechy zostały mi przedstawione? Było ich
tak wiele. I do tego wszystkiego te złośliwe, szydercze
oskarżenia... Nie mogłam tego wytrzymać, gdy tak
wrzeszczał, że należę do niego. To było coś
niewyobrażalnie strasznego. Zły trzymał mnie z dala od
sakramentu pokuty i pozbawiał mnie przez to uzdrowienia
i oczyszczenia mojej duszy przez Jezusa. Za każdym razem
bowiem, gdy grzeszyłam, grzech nie był czymś "za
darmo". Grzech jest własnością szatana i musimy
za niego zapłacić. Mój grzech był tak wielki, że
diabeł wypalił pieczęć na mojej duszy. Ta pierwotnie
tak cudowna, przeniknięta światłem dusza, jaką
widziałam podczas mojego poczęcia, stawała się coraz
ciemniejsza, czarna. Była jedną, straszną czernią.
Tak więc ciągle świętokradzko przyjmowałam Komunię
św., nie odbyłam prawie w ogóle dobrej spowiedzi,
wtedy jak jeszcze chodziłam się spowiadać. Zawsze,
zanim skorzystamy z sakramentu pokuty, musimy prosić
Ducha Świętego i naszego Anioła Stróża, aby nas
oświecili, aby ciemność naszego umysłu rozjaśniła
się. Jedną bowiem z rzeczy, którą diabeł czyni z
upodobaniem, jest zaciemnianie naszego umysłu, tak że
sądzimy, że nic nie jest grzechem, że wszystko jest w
porządku, że nie trzeba spowiadać się u księży, bo
ci więcej mają grzechów niż my sami, że spowiedź
wyszła z mody. To oczywiste, że dla mnie było
wygodniej już się w ogóle nie spowiadać.
Aborcja mojej przyjaciółki Esteli
Gdy miałam 13 lat, moja przyjaciółka Estela zaszła w
ciążę. Gdy mi o tym opowiedziała, zapytałam ją:
"Ale chyba wzięłaś pigułki?" Odparła:
"Tak, ale to na nic się nie zdało."
Powiedziałam: "I co teraz? Co zrobisz? Kto jest
ojcem?" Odpowiedziała: "Nie wiem." Nie
wiedziała, czy było to podczas tego lub tamtego spaceru
albo na festynie, czy też ojcem dziecka jest jej
narzeczony. Powiedziała mi: "Powiem po prostu, że
to jego"[9]. W czerwcu wyjechałam z mamą na
wakacje. Estela była już wtedy w piątym miesiącu
ciąży. Kiedy powróciłam, byłam zaskoczona. Nie było
już oznak ciąży. Nie było widać grubego brzucha.
Wyglądała jak trup, tak była blada. Nic nie pozostało
z tej ekstrawertywnej, żywej dziewczyny, która tak
chętnie się bawiła. Krótko mówiąc, nie była tą
samą dziewczyną, tym radosnym podlotkiem co niegdyś,
skłonnym do zabaw. Miała zamglone spojrzenie. Nie
chciała mi w ogóle opowiedzieć, co się stało. Ale
pewnego razu byłam u niej w domu i wtedy pokazała mi
bliznę po operacji, z aborcji. Powiedziała: "Gdy
moja matka dowiedziała się, ze jestem w ciąży, tak
się wściekła, że natychmiast wzięła mnie za rękę,
wcisnęła do samochodu i zawiozła do ginekologa. Gdy
tam dotarłyśmy, rzekła mu: 'Jest w ciąży. Proszę,
niech pan żąda, czego chce, ale natychmiast trzeba
operować moją córkę i usunąć ten problem". Jak
rzeczowo: problem.
Potem otworzyła szafę i pokazała mi słoik, w którym
w roztworze spirytusowym znajdował się płód. To było
jej dziecko. Było już całkowicie rozwinięte,
zakonserwowane w tym słoiku. Nigdy nie zapomnę tego
widoku. Jej matka obstawała przy tym, aby Estela miała
przed oczyma konsekwencje swego błędnego postępowania.
A na wieczku tego słoika stało pudełko z pigułkami
antykoncepcyjnymi, aby nigdy nie zapomniała ich brać.
Wyobrażacie sobie coś takiego??? Zobaczcie, jak grzech
czyni człowieka chorym. I jak matka, ślepa duchowo,
bierze własne dziecko do lekarza, aby usunąć
niechciany owoc łona. I do tego ten absurdalny pomysł z
zakonserwowanym płodem, aby stawiać jej go przed oczami
każdego dnia, by nie zapominała brać pigułek. By za
każdym razem, gdy otworzy szafę, widziała swoje
dziecko i pamiętała o tych pigułkach. To naprawdę
chore, to jest po prostu demoniczne. Takie rzeczy robi
diabeł, gdy przez grzech otwieramy mu drzwi i nie chcemy
go zmazać w sakramencie pokuty i pojednania, którym
może szafować rzymskokatolicki kapłan.
Kiedy zapytałam moją przyjaciółkę, czy cierpi,
odpowiedziała ironicznie: "Ach, dlaczego mam być
smutna? To najmniejsze zło, znieść tych parę bólów,
niż żebym miała się użerać z tym dzieckiem przez
całe życie! Ten problem został tak łatwo
rozwiązany!" To było kłamstwo, gdyż nie była
już nigdy taka, jak wcześniej. Nie minęło dużo czasu
i wpadła w straszną depresję. Zaczęła brać LSD. A
ponieważ byłam jej najlepszą przyjaciółką,
zaproponowała mi spróbowanie. Jednak przestraszyłam
się tego. Chętnie bym spróbowała, ponieważ mówiła,
że ten narkotyk daje takie przyjemne uczucie...
Człowiek ma wrażenie, jakby się unosił, jakby był na
chmurach... i opowiadała mi o innych cudach, abym tylko
spróbowała. Tak, chętnie bym skosztowała, ale nie
mogłam. Bałam się i powiedziałam jej: nie da rady, bo
przesiąknę tym zapachem, a gdy moja matka to odkryje,
zabije mnie. Ma wyostrzony zmysł powonienia, zabiłaby
mnie, gdyby się dowiedziała.
Faktem jest, że nie spróbowałam tej używki, chroniona
przez mojego Anioła Stróża i dzięki modlitwom mojej
matki. Pan ukazał mi teraz w mojej Księdze życia, że
nie spróbowałam narkotyku nie tyle ze strachu przed
moją matką, ale dlatego że udzielił mi łaski, abym
tego nie uczyniła, i dlatego że miałam matkę, która
się za mnie modliła. Jej modlitwa różańcowa
uchroniła mnie od wpadnięcia do tej otchłani. Moje
koleżanki nie były jednak ze mnie zadowolone.
Dyskutowały, krzyczały, mówiły, że jestem nudziarą,
bo nie wzięłam w tym udziału. Ale nie mogłam, po
prostu nie mogłam. To była jedna z wielu łask, które
otrzymałam, gdyż miałam matkę, która była tak
związana z Bogiem i modliła się za mnie. Modlitwa jest
tak bardzo ważna.
W wieku 16 lat utraciłam swą niewinność
Wiecie, żadna z nas dziewczyn nie szła chętnie na
Mszę św., ale w przyklasztornej szkole, do której
uczęszczałyśmy, było to obowiązkiem. Musiałyśmy
chodzić na Mszę św. z zakonnicami. Ksiądz był już w
podeszłym wieku i trwało to zawsze dość długo, zanim
skończył. Nam te Msze św. wydawały się trwać całą
wieczność. Zabawiałyśmy się więc zawsze,
gadałyśmy, śmiałyśmy się, nie poświęcając nawet
minimum uwagi temu, co się działo przy ołtarzu.
Pewnego dnia jednak przybył młody ksiądz, bardzo
przystojny. Uważałyśmy, że szkoda było takiego
ładnego, młodego mężczyzny. I tak zastanawiałyśmy
się, która z nas mogłaby uwieść tego młodego,
przystojnego księdza. Wyobrażacie to sobie? Jakie
nienormalne rzeczy diabeł zaszczepia młodej osobie.
W tej szkole zakonnice jako pierwsze szły do Komunii
św. Potem była nasza kolej, choć żadna z nas nie
była w spowiedzi. Zakładałyśmy się, której z nas
uda się uwieść księdza. Postanowiłyśmy porozpinać
nasze bluzki, idąc do Komunii św. Ta, przy której jego
ręka zaczynała drżeć, gdy podawał Ciało Pana, ta
miała najlepszy biust i zwróciła na siebie jego
uwagę. Co za diabelskie myśli i jaki zamęt siał w nas
zły duch! A my w swej naiwności wierzyłyśmy, że to
tylko niewinna zabawa. Jak nisko upadłyśmy...
Na nieszczęście, mając 16 lat, poznałam mojego
pierwszego chłopaka. Moje przyjaciółki ponownie
zaczęły na mnie wywierać presję. Byłam czarną owcą
wśród nich, ponieważ byłam jeszcze dziewicą. Teraz,
gdy miałam już narzeczonego, znów mnie
prześladowały. Obiecałam im, że to zrobię, gdy
będę miała narzeczonego, ale nie wcześniej. A teraz
nie mogłam się wykręcić. Powiedziałam do mojej
koleżanki Esteli: "A jeśli zajdę w ciążę, jak
ty?" Odpowiedziała: "Nie, to ci się nie
przytrafi, bo teraz są inne metody, mianowicie
prezerwatywy." Za jej czasów były jedynie
pigułki. Teraz więc nie będzie żadnych problemów.
Powiedziała, że mi da 5 pigułek, abym je połknęła
wszystkie na raz, dla większej pewności. Poza tym
powiedziała, że powinniśmy użyć prezerwatywy i że
przekonam się, że nic mi się nie przydarzy. Bardzo
źle mi było z tym, że musiałam dotrzymać tej
głupiej obietnicy. Gdy było już po wszystkim, dotarło
do mnie, że moja matka miała rację mówiąc, że
dziewczyna, która traci niewinność, gaśnie. Czułam,
że coś we mnie zgasło, jak gdybym straciła coś, co
już nigdy nie powróci, co nigdy nie zostanie mi
zwrócone. I tak z wyczarowanego przed moimi oczami przez
moje przyjaciółki sensacyjnego przeżycia pozostało
jedynie wewnętrzne rozczarowanie, gorycz i smutek.
Nie wiem, dlaczego wszyscy mówią, że seks jest
piękny. Nie wiem, dlaczego młodzież mówi, że tak
bardzo to kocha. Myślę, że wcale nie jest taki
wspaniały. W moim kraju, w Kolumbii, ogląda się w
telewizji, jak w reklamach chwalą niezawodność
prezerwatywy, jak ludzie wykorzystują seksualność dla
zaspokojenia żądz, egoizmu, dla sprawowania władzy i
spędzania czasu. Smutno mi, gdy widzę coś takiego.
Gdyby ci wszyscy ludzie wiedzieli, jak te powierzchowne
uczucia w rzeczywistości oszołamiają duszę
człowieka, aby nie pamiętał już o przykazaniach!
Niektóre osoby, które w swej młodości były wielkimi
zwolennikami pokolenia 68, w dojrzałym wieku same zdały
sobie sprawę, jaką złą drogę wówczas obrały i ile
szkód wyrządziły innym ludziom, także swoim potomkom.
Co do mnie, to po stracie mojego dziewictwa byłam bardzo
smutna i bałam się potwornie iść do domu, ponieważ
myślałam, że moja matka z pewnością coś po mnie
zauważy. Po tym przeżyciu nie mogłam już więcej
spojrzeć matce w oczy - z czystego strachu, że może z
moich oczu wyczytać, co uczyniłam. Byłam oburzona i
wściekła na moje przyjaciółki, także na siebie
samą, że byłam taka głupia i im uległam, że
zrobiłam coś, czego nie chciałam i że to wszystko
uczyniłam z tchórzostwa przed nimi.
Pomimo wszystkich rad mojej przyjaciółki Esteli, pomimo
wszystkich środków ostrożności, po moim pierwszym
razie zaszłam w ciążę. Możecie sobie wyobrazić
strach 16-letniej dziewczyny? Ciąża![10] Zauważyłam
wiele zmian w moim ciele. Oprócz mojej obawy czułam
również, jak czułość do tego dziecka, które
nosiłam w sobie, kiełkowała i stawała się coraz
silniejsza. Rozmawiałam z narzeczonym i powiedziałam mu
o wszystkim. Był zaskoczony i przestraszony.
Oczekiwałam, że powie: "No to się
pobierzmy". Miałam 16 lat, a on - 17. Powiedział
mi jednak, że nie zrujnujemy sobie życia z tego powodu
i że powinnam usunąć dziecko. I tak odeszłam,
strasznie przygnębiona, zmartwiona, niezmiernie smutna.
Byłam również wściekła na Estelę, która mi
obiecała, że nic mi się nie stanie. Co się tyczy
aborcji, to powiedziała mi: "Nie martw się, nie ma
o co. Nie zapominaj, że ja coś takiego już kilka razy
przeżyłam. Za pierwszym razem byłam trochę smutna, za
drugim było ciut lżej, za trzecim w ogóle niczego się
nie czuje." Rzekłam do niej: "Nie wyobrażasz
sobie, co się stanie, gdy wrócę do domu, a moja matka
zauważy bliznę. Zmartwienie, jakiego jej przysporzę,
zabije ją." Estela uspokoiła mnie i powiedziała:
"Nie robią teraz tak dużych nacięć. To cięcie,
jakie u mnie widziałaś, było tak wielkie, ponieważ
dziecko było już duże. Byłam w piątym miesiącu.
Jeśli o ciebie chodzi, nie zamartwiaj się, twoje jest
przecież dopiero takie malutkie. Twoja matka kompletnie
niczego nie zauważy."
Ach, moi bracia i siostry w Chrystusie Panu, co za smutna
sprawa! Jakże wielki ból! To szatan sprawia, że źle
rozumiemy rzeczy, bagatelizujemy je, jak gdyby wszystko
to nie było niczym ważnym, jak gdyby było bez
znaczenia, jak gdyby aborcja była najnormalniejszą
rzeczą w tym bezbożnym świecie. Skoro nawet taka
głupia osoba, jaką ja byłam, czuje się potem źle,
jak strasznie musi się czuć ktoś młody i niezepsuty!
Zły omamia młodzież, że seks jest po to tylko, by
czerpać z niego przyjemność, że nie trzeba mieć
żadnych wyrzutów sumienia, że nie trzeba się czuć
winnym. Ale wiecie, dlaczego szatan to czyni? Dlaczego
zwodzi ludzi, aby robili coś takiego? Oprócz wielu
innych powodów potrzebuje tych ofiar, gdyż każda
umyślnie dokonana aborcja zwiększa jego władzę w
świecie.
Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak się bałam
i jakie miałam poczucie winy, gdy udałam się do
szpitala, daleko od mojego domu, by dokonać aborcji.
Lekarz poddał mnie narkozie. Gdy się ocknęłam, nie
byłam już tą samą osobą, co wcześniej. Zabili moje
dziecko, a ja umarłam wraz z nim[11].
Wiecie, Pan pokazał mi wszystkie te rzeczy w Księdze
życia, których nie jesteśmy w stanie ujrzeć naszymi
ziemskimi oczyma. Ukazał mi, co się wydarzyło, gdy
lekarz przeprowadzał aborcję. Zobaczyłam tego lekarza,
jak trzymał coś podobnego do obcęg, którymi chwycił
dziecko i rozdrobnił je na kawałki. Dziecko krzyczało
z całej siły. O mój Boże, tak bardzo krzyczało.
Każde dziecko otrzymuje zaraz po poczęciu duszę,
całkowicie dorosłą i dojrzałą, gdyż nie rośnie ona
tak jak ciało. Bóg stwarza ją już całkowicie
ukształtowaną. Zaraz po tym, kiedy dochodzi do
połączenia plemnika z komórką jajową, tworzy się
nieskończenie piękny, świetlisty promień. Światło
to wygląda jak słońce, które wychodzi z świetlistego
blasku Boga Ojca i Jego nieskończonej Miłości. W tym
samym momencie ta stworzona przez Niego dusza jest już
dojrzała i dorosła. Jest doskonała, jest obrazem Boga.
To młode życie jest zatopione w Duchu Świętym, który
pochodzi z Bożego Serca. Łono kobiety, które
poczęło, pełne jest tego światła, blasku
zjednoczenia Pana z tą nowo stworzoną duszą.
Jak bardzo walczy o życie ta maleńka istota, gdy
mordercy - personel klinik aborcyjnych - chwytają
dziecko obcęgami i rozczłonkowują je. Zobaczyłam, jak
Pan drżał i wzdrygał się, gdy wyrywali z Jego rąk
tę duszę. Gdy zabija się takie dziecko, ono tak
głośno krzyczy, że drży całe Niebo. W moim
przypadku, gdy pozwoliłam uśmiercić dziecko,
słyszałam jego głośny i rozdzierający serce krzyk.
Słyszałam także, jak Jezus jęczał i cierpiał na
Krzyżu z powodu tej duszy i wszystkich dusz dzieci
zabijanych przez aborcję, którym odmawia się prawa do
życia. Spojrzenie Pana na Krzyżu było tak pełne
bólu! Nie da się opisać, jakie cierpienia musiał
znosić z tego powodu! Gdybyście mogli to zobaczyć,
nikt nie odważyłby się dokonać aborcji[12].
A teraz pytam was: ile aborcji przeprowadzanych jest na
tym świecie? W ciągu dnia? W ciągu miesiąca? Możecie
zmierzyć straszliwy rozmiar naszych grzechów? Rozmiar
masowego mordu, cierpienia, jakie sprawiamy Bogu, Temu,
który jest pełen miłosierdzia wobec nas, który nas
kocha, chociaż jesteśmy niczym, potworami, po prostu
grzeszymy ot, tak sobie? Jaką krzywdę sami sobie
wyrządzamy, kiedy zło opanowuje nas i nasze życie...
Aborcja jest najcięższym grzechem, najstraszliwszym
grzechem ze wszystkich. Za każdym razem, gdy jest
przelewana krew dziecka - niewinnego dziecka - składamy
szatanowi ofiarę całopalną, a jego moc w świecie
powiększa się. Zrozpaczona dusza krzyczy o pomoc, ale
nikt nie może jej usłyszeć, albo raczej nikt nie chce
jej usłyszeć! Powtarzam wam jeszcze raz: ta dusza jest
dojrzała i dorosła. Chociaż nie ma jeszcze
wykształconego i uformowanego ciała, to jest ona już w
pełni ukształtowana, tak jak w pestce jabłka zawarte
jest już wszystko, co stanowi o dużym, rozłożystym
drzewie. Ciało musi się wpierw uformować i urosnąć,
ale dusza jest gotowa. A ów krzyk, jaki wydaje młode
życie, gdy się je zabija, sprawia, że Niebo drży.
Także w piekle rozlega się krzyk, ale - tryumfu,
porównywalny z okrzykiem na stadionie piłki nożnej,
gdy ktoś strzelił gola. Piekło jest takim stadionem,
ogromnym, nie dającym się ogarnąć wzrokiem boiskiem
pełnym demonów, diabłów, które - odniósłszy tryumf
- krzyczą jak szalone. Demony wylały na mnie krew
mojego dziecka, którą miałam na sumieniu oraz krew
dzieci osób, które zachęcałam i podżegałam do
dokonania aborcji.
Moją początkowo jasną duszę ogarnęła
nieprzenikniona ciemność. Po aborcji utraciłam
wszelkie poczucie grzechu. Naprawdę uważałam, że nie
miałam grzechów. Pan jednak ukazał mi jeszcze więcej,
a mianowicie to, jak przez tak zwane "planowanie
rodziny" przyczyniałam się do kolejnych aborcji.
Założono mi miedzianą spiralę jako środek
antykoncepcyjny. Od 16 roku życia używałam tego
środka. Nosiłam ją do dnia, gdy trafił we mnie
piorun. Usuwałam ją jedynie wtedy, gdy chciałam
zajść w ciążę. Chciałabym powiedzieć wszystkim
kobietom, że skutkiem stosowania spirali jest aborcja.
Zapłodnione jajo nie może się zagnieździć i ginie.
Jest spędzane. Wiem, że wiele kobiet w czasie okresu
zauważa w krwi coś na kształt skrzepu i odczuwa
wielkie bóle, większe niż zwykle. Idą do lekarza, on
zaś nie poświęca temu szczególnej uwagi, przepisuje
środek przeciwbólowy, a gdy ból staje się nieznośny,
daje zastrzyk.
Wiecie, jakie jest naprawdę działanie spirali?
Mikroaborcja. Tak, spirala powoduje mikroaborcję, gdyż
zapłodniona komórka jajowa chce się zagnieździć w
macicy i nie może z powodu spirali, jak wam już to
wcześniej powiedziałam. Te zapłodnione komórki jajowe
to są już ludzie. Mają już duszę, w pełni
wykształconą duszę, a nie pozwala się im żyć.
Straszną rzeczą było przyglądać się, jak wiele
takich zapłodnionych komórek - a więc w pełni
zdolnych do życia ludzi - zostało w ten sposób
spędzonych. Te słońca, "boskie iskry" są
gaszone, mordowane, a krzyki dzieci wstrząsają
fundamentami Nieba.
Najgorsze dla mnie było to, że nie mogłam powiedzieć,
że nie wiedziałam tego. Pewien ksiądz bowiem
powiedział o tym w swoim kazaniu, ale ja nie chciałam
tego słuchać. Zwykle, gdy chodziłam na Mszę św.,
nigdy nie zważałam na to, co ksiądz mówił. Nigdy nie
słuchałam, a gdy ktoś pytał mnie, jaka była
ewangelia, nie wiedziałam. Wiecie, demony są obecne
również w kościele i nie dopuszczają do tego, abyśmy
coś usłyszeli, rozpraszają nas i usypiają. Na takiej
Mszy św., podczas której byłam zupełnie nieobecna
myślami, mój Anioł Stróż dał mi kuksańca i
otworzył mi uszy, abym usłyszała, co akurat mówił
ksiądz. Usłyszałam więc jego słowa, że spirala
przyczynia się do aborcji i że każda kobieta, która
jej używa, nie może przystępować do Komunii św.
Słuchałam tego i wściekałam się na księdza.
"Co ci księża sobie myślą? Co się tak
wtrącają, jakim prawem? No jasne, to dlatego Kościół
nie idzie do przodu i świeci pustkami. Nie idzie z
duchem czasu, ma gdzieś postęp i naukę. Właściwie to
za kogo się ci księża uważają? Czy to oni może
dają jeść wszystkim tym dzieciom, które przychodzą
na świat?" Wściekła i pomstująca wyszłam z
kościoła. Nie mogłam zatem na swoim sądzie przed
Bogiem powiedzieć, że nie wiedziałam... Jednakże nie
zważałam na usłyszane słowa i nadal nosiłam
spiralę. Ileż dzieci zabiłam w ten sposób...
Z tego powodu byłam też w wielkiej depresji, gdyż moje
łono, zamiast być źródłem życia, stało się
cmentarzyskiem, miejscem straceń moich nienarodzonych
dzieci. Wyobraźcie sobie, że własna matka zabija swoje
dziecko: matka, której Bóg udzielił tak wielkiego
daru, że może przekazywać życie; matka, która
powinna strzec dziecka i zachować je od każdego zła.
Ta matka morduje swoje własne dziecko! Demon,
działając według swej diabelskiej strategii,
doprowadził do tego, że ludzkość zabija swe dzieci, a
tym samym rujnuje swą przyszłość. Zaczęłam teraz
pojmować, dlaczego przez cały czas byłam zgorzkniała,
przygnębiona, w złym humorze, nieprzyjemna, wiecznie
rozdrażniona, sfrustrowana z powodu wszystkiego i
wszystkich. To jasne. Przekształciłam się w maszynę
do zabijania nienarodzonych dzieci. To coraz bardziej
ciągnęło mnie w dół, aż na krawędź piekła.
Dobrowolna aborcja jest najgorszym grzechem, gdyż
zabijanie w łonie matki niewinnego dziecka, niewinnej
istoty, oznacza przekazanie szatanowi kierownictwa nad
życiem, zaprzedanie mu duszy. Demon prowadzi nas prosto
do otchłani, bo przelewamy niewinną krew.
Dziecko jest niczym baranek, "niewinny
baranek", podobny do Jezusa, Baranka Bożego, który
został za nas zabity. Taki grzech oznacza głęboki
związek z ciemnością, bo matka jest tą, która zabija
swe dziecko. Właśnie z tego powodu więcej demonów
opuszcza otchłań i zamieszkuje ziemię, by niszczyć
całą ludzkość. Każdy z nas zdaje sobie dziś
sprawę, jak satanizm rośnie w siłę. Otwierają się
dotychczas zapieczętowane bramy, odpadają pieczęcie,
które Bóg tam umieścił, by zło nas nie zalało. Te
pieczęcie kruszeją coraz bardziej po każdym
dzieciobójstwie. Z piekielnych bram wychodzą demony,
które wyglądają jak straszne larwy, a ziemia i
ludzkość coraz bardziej zalewana jest tym szatańskim
pomiotem. Przyczepiają się do nas, prześladują, a na
końcu czynią z nas wszystkich niewolników naszego
ciała, pożądania, grzechu - podatnych na zło. Sami
widzimy, jak zło przybiera wszędzie na sile. Jest tak,
jak gdybyśmy sami dawali demonom do ręki klucze, aby
mogły wyjść. I wychodzą, coraz liczniej, demony
prostytucji, chorej seksualności, satanizmu, ateizmu,
samobójstwa, znieczulicy i wszelkiego zła, jakie
codziennie widzimy. Z każdym dniem świat staje się
coraz gorszy. Tryumfem piekła jest codzienny mord wielu
dzieci. Z powodu tej niewinnej krwi demony są
wypuszczane, by potem nas zwodzić.
Zauważcie, jak grzeszymy bezwiednie, bo zagłuszyliśmy
nasze sumienia. A nasze życie zmienia się coraz
bardziej w piekło, pełne problemów każdego rodzaju, z
chorobami i innym złem, które nas nawiedza. Wszystko to
jest działaniem demonów wśród nas, w kulturze
śmierci. Jednak tylko my sami ponosimy winę, bo
otworzyliśmy diabłu na oścież bramę naszymi
grzechami, za które nie żałowaliśmy i z których się
nie wyspowiadaliśmy. W ten sposób dajemy mu swobodę i
pozwolenie na to, aby postępował z nami, jak mu pasuje.
Nie jest jednak tak, że grzeszymy jedynie z powodu
aborcji, chociaż jest najcięższym grzechem. W wielu
dziedzinach jesteśmy z własnej winy nieświadomi
grzechu i zupełnie obojętni. I mamy jeszcze czelność
obwiniać Boga za zło, gdy spotyka nas choroba,
cierpienie i krzywda.
Kochający Bóg daje nam jednak w Swoim nieskończonym
miłosierdziu sakrament pokuty i mamy możliwość żalu,
zmycia naszych grzechów dzięki spowiedzi, a przez to -
zerwania pęt szatana, położenia kresu raz na zawsze
jego wpływowi na nasze życie. Możemy obmyć duszę.
Jednakże ja tego nie czyniłam.
Nie zabijamy tylko wtedy, gdy odbieramy komuś życie.
Można popełnić ten grzech również
"okrężnie". Uważajcie teraz dobrze! Władza
i wpływ, jakie zyskałam dzięki moim pieniądzom,
zwiodły mnie i doprowadziły do tego, że sfinansowałam
nie tylko jedną, lecz wiele - by nie powiedzieć
mnóstwo - aborcji. Moje pieniądze umożliwiły ich
realizację. Zawsze bowiem mawiałam: "Kobieta ma
prawo do decydowania do tego, kiedy chce utrzymać
ciążę, a kiedy - nie. Jej brzuch należy tylko do
niej!"
I patrzcie! W mojej Księdze życia zapisane to było
czarno na białym. Było to dla mnie bardzo bolesne, gdy
zobaczyłam i zrozumiałam w końcu, w jakie potworne
przestępstwa uwikłałam się moimi pieniędzmi. W mojej
Księdze życia było to napisane. Pewną dziewczynę,
która miała zaledwie 14 lat, skłoniłam do aborcji.
Byłam jej mistrzynią, od której pobierała nauki. Gdy
ktoś ma w sobie truciznę, wtedy nic nie pozostaje
zdrowe w jego otoczeniu. Taki człowiek wywiera negatywny
wpływ na wszystkich, którzy się do niego zbliżają.
Stykają się z tą trucizną i sami zostają zatruci;
stają się trujący. Inne młode dziewczyny, trzy moje
siostrzenice i narzeczona jednego z moich bratanków
dokonały aborcji. Ich rodzice kazali im iść do mnie,
gdyż byłam przecież tą "nadzianą", która
mogła wszystko załatwić i miała takie "dobre
serce". Byłam tą dobrą ciocią, która zawsze
wszystkich zapraszała; tą dobrą ciocią, która
opowiadała im o nowinkach ze świata mody,
przedstawiała najnowsze kolekcje i często też je
kupowała. Byłam tą, która uczyła te młode osóbki,
jak mogą stać się atrakcyjnymi, jak mogą wkroczyć do
"glamourowego"[13] społeczeństwa i jak mogą
pokazywać innym, że ich młode ciało jest sexy i
pociągające.
Wyobraźcie sobie! Moja siostra z całkowitym zaufaniem
posyłała do mnie swoje dzieci i pozostawiała je mnie.
Jakże je zepsułam i zgorszyłam. Tak, zgorszyłam te
młode umysły. To było kolejne wykroczenie wołające o
pomstę do Nieba, straszny grzech, który na liście
najpotworniejszych czynów w oczach Pana plasuje się
tuż za aborcją.
Te młodziutkie dziewczyny uczyłam następujących
rzeczy: "Moje drogie dziewczynki, nie bądźcie
głupie! Nawet jeśli wasze matki tyle opowiadają o
wartości dziewictwa, skromności i czystości, da się
to wytłumaczyć tylko tym, że wasi rodzice są
zacofani. Ich świat nie jest już tym obecnym światem.
Żyją tym, co było wczoraj, przegapili szansę na
prowadzenie wolnego i nowoczesnego życia. Musicie być
dla nich wyrozumiałe. Ale wy same powinnyście wieść
życie nowoczesne, cieszyć się wywalczoną przez nas
kobiety wolnością i realizować się jako kobiety.
Przysłuchujcie się im zatem, bądźcie dla nich
wyrozumiałe, gdyż nie mogą inaczej; nie rujnujcie
sobie jednakże przez to waszego młodego życia. Wasze
matki rozmawiają z wami o Biblii, która ma już 2000
lat. Rodzice nie są po prostu na bieżąco. Także
księża odrzucili to, co nowoczesne, i nie chcą iść z
duchem czasu. Głoszą tylko to, co nakazuje im papież.
Papież nie pasuje już do dzisiejszych czasów, ten
papież wyszedł z mody. I każdy nowoczesny człowiek,
który go jeszcze słucha, jest głupi i sam winny temu,
że nie może właściwie używać życia."
Popatrzcie na truciznę, którą wlałam w te młode
dziewczęce serca. To po prostu niewyobrażalna
potworność! Uczyłam też te młode dziewczyny, jak
najlepiej mogą używać ciała i czerpać przyjemność
z seksu. Przy tym zwracałam im uwagę na to, jak ważną
rzeczą są środki antykoncepcyjne. Nauczyłam je
wszystkich znanych mi metod. O ryzykach i zapobieganiu
skutkom stosunku płciowego poinformowałam je podczas
rozmowy na temat "Perfekcyjna i samodzielna
kobieta".
Pewnego dnia przychodzi jedna z tych dziewcząt, a
dokładnie narzeczona mojego bratanka - miała wtedy 14
lat - do mojego gabinetu (to, co wam teraz opowiadam,
osobiście widziałam zapisane w mojej Księdze życia),
i opowiada mi płacząc rzewnie: "Glorio, jestem
przecież jeszcze taka młoda, właściwie to sama jestem
jeszcze dzieckiem, a mimo to jestem już w ciąży."
Odparłam: "Ale z ciebie głupia gęś! Nie uczyłam
was, jak się zabezpieczać???!!!" Odpowiedziała
mi, nadal płacząc: "Owszem, ale nie zadziałało,
jak powinno." Dzięki wglądowi do mojej Księgi
życia zrozumiałam, że Pan przysłał do mnie tę
młodą osóbkę, by uchronić ją od popełnienia
głupstwa. Chciał, abym uchroniła ją od skończenia w
tej otchłani, abym odwiodła ją od zabicia jej
maleństwa. Aborcja bowiem zakłada na naszą szyję
bardzo ciężki łańcuch, który ciąży i którego
potem nie umiemy ciągnąć za sobą. Sprawia ogromny
ból, który nigdy nie przeminie w naszym życiu: ta
straszna świadomość, że się popełniło morderstwo,
że jest się mordercą. Najgorsze w tym wszystkim jest
to, że nie zabiło się "kogoś tam", ale
własne dziecko, własne ciało i krew.
W przypadku tej dziewczyny najgorsze było to, że ja -
zamiast ją odciągnąć od tego zamiaru, opowiedzieć
jej o naszym Panu Bogu - dałam jej do ręki plik
banknotów, by było ją stać na tę aborcję. By
uspokoić moje sumienie (nie wiem, czy można nazwać
jeszcze sumieniem to, co wówczas miałam) dałam jej tak
dużo pieniędzy, żeby mogła udać się do najbardziej
renomowanej kliniki aborcyjnej, by zapobiec wszelkim
komplikacjom. Podobnie sfinansowałam jeszcze parę
innych aborcji, aby nie powiedzieć - wiele.
To takie straszne, gdy dziś o tym myślę. Za każdym
razem, gdy przelewana jest krew dziecka, jest to jak
jedno wielkie całopalenie dla szatana, jak uczta dla
diabła. Zaciera ręce i tańczy z radości. A nasz Pan
Jezus Chrystus cierpi jak podczas Swojej śmierci na
Krzyżu i wśród tych cierpień drży i boleje bardzo za
każdym razem, gdy nienarodzone niewinne dziecko
zamęczane jest na śmierć.
Czy mamy w ogóle pojęcie o tym, jak wiele dzieci
zabijanych jest codziennie na całym świecie? Nie
jesteśmy w stanie wyobrazić sobie rozmiaru tej
przerażającej zbrodni. Brodzimy we krwi tych niewinnych
dzieci i nawet tego nie zauważamy. Jest to dla nas
normalną rzeczą; jest to po prostu na porządku
dziennym. Gdy ktoś angażuje się w walkę przeciwko
aborcji, przedstawiany jest jako fanatyk, konserwatysta,
ktoś staromodny i trochę szalony. To jest jeden z
największych tryumfów księcia piekła, szatana. Jak ma
być dobrze na tym świecie, jeśli to cena niewinnej
krwi każdego nienarodzonego sprawia, że nowe demony
wypuszczane są na ziemię. Wkrótce zaciemni się od
nich na świecie.
Potem ujrzałam, jak się zanurzałam i kąpałam we krwi
niewinnych dzieci. Było całkiem inaczej niż w czasie
prania na naszym świecie: przez to pranie we krwi moja
dusza stawała się coraz ciemniejsza i nędzniejsza, aż
stała się zupełnie czarna.
Po tych epizodach z aborcją nie miałam już wyczucia,
co jest grzechem. Dla mnie grzech po prostu nie istniał.
Wszystko było dozwolone i to mi odpowiadało. Pomagałam
przecież ludziom. Nie byłam jednakże świadoma, że
tym ludziom pomogłam w drodze do piekła.
Pokazano mi jeszcze coś innego, co w żaden sposób nie
przyszło mi na myśl ani nie rzuciło mi się w oczy, bo
figurowałam na "liście płac" diabła.
Ukazano mi wszystkie dzieci, które sama zabiłam przez
aborcję. I tak samo, jak wy teraz, nie wiedziałam w
pierwszej chwili, jak, kiedy i gdzie! Pokazano mi to i
wtedy zrozumiałam. Już wcześniej powiedziałam wam,
że sama stosowałam spiralę jako środek
antykoncepcyjny w planowaniu rodziny. Ku mojemu bolesnemu
zdziwieniu zmuszona byłam teraz widzieć w mojej
Księdze życia, jak wiele moich komórek jajowych
zostało zapłodnionych i jak zaczęły stawać się
małymi dziećmi. Widziałam wiele świetlistych iskier,
które jaśniały podczas stwarzania ich dusz.
Słyszałam również krzyki tych dusz, gdy wyrywane
były z ręki Boga Ojca.
Zrozumiałam natychmiast powód, dlaczego byłam zawsze w
takim złym nastroju, zgorzkniała i markotna. Byłam w
złym humorze, często nieprzystępna, niepohamowana i
kapryśna wobec moich bliźnich, mojej rodziny. Przez
cały dzień byłam poirytowana, nic nie mogło mnie
zadowolić. Często ogarniała mnie straszna depresja.
Teraz spadły mi łuski z oczu: "Jakie to proste i
oczywiste! Przeobraziłam się w maszynę do zabijania
moich dzieci!"
Wszystko to sprawiło, że coraz głębiej tonęłam w
bagnie grzechu. Jak mogłam sobie wmawiać na początku
tego przeglądu mojego życia, że nikogo nie zabiłam?
Jak mogłam gardzić każdym, kto według mnie był za
gruby albo niesympatyczny, traktować go z nienawiścią
i po prostu odrzucać? Jak mogłam się tak wywyższać,
mimo że byłam taką podłą morderczynią?
Ukazano mi też, że człowieka można zabić nie tylko
strzałem z pistoletu. Nie, często wystarcza, że się
go strasznie nienawidzi, że życzy mu się najgorszego
albo krzywdzi, wystarcza że jest ofiarą zazdrości. Tym
sposobem można zabić drugą osobę. Istnieje też coś
takiego jak mordowanie dobrego imienia. Morderstwo w
rodzinie lub gdzie indziej zaczyna się często od takich
postaw, które określamy jako nieszkodliwe.
Nie cudzołóż
Teraz, przy szóstym przykazaniu: Nie cudzołóż,
powiedziałam sobie: "No wreszcie - przynajmniej
przy tym przykazaniu nie mogą mi zarzucić jego
naruszenia. Nie będą mogli wypomnieć mi jakiegoś
kochanka, ponieważ przez całe życie wierna byłam
jednemu mężczyźnie, to jest mojemu mężowi. Tylko
jego kochałam." Od ślubu nikogo innego już nie
pocałowałam. Pan jednak ukazał mi w jednym momencie,
że za każdym razem, gdy odsłaniałam dekolt, gdy
odkrywałam brzuch, nosiłam wąskie, przylegające do
nóg spodnie i pokazywałam ciało w seksownym bikini,
sprawiałam, że obcy mężczyźni gapili się na mnie,
mieli sprośne fantazje i przez to nakłaniałam ich do
grzechu. Moje ubrania eksponowały moje ciało.
Sądziłam, że mężczyźni jedynie mi się
przyglądali, a Pan pokazał mi, że doprowadziłam ich
do grzechu. Spojrzenia nie wyrażały jedynie podziwu,
lecz były prowokujące. Pokazując moje ciało byłam
winna grzechu cudzołóstwa. Mężczyźni ci zgrzeszyli z
mojego powodu. Nigdy nie zgrzeszyłam w ten sposób,
żeby współżyć z innym mężczyzną, ale w duchu
byłam jak prostytutka. Gdyby mąż okazał mi
niewierność zamierzałam się zemścić. Tak
dopuszczałam się cudzołóstwa, a także moją
postawą, gdy ciągle doradzałam kobietom, które
odkrywały niewierność swoich mężów, by odpłaciły
się im tym samym: "Nie bądźcie głupie,
odpłaćcie się im, przypadkiem im nie wybaczajcie, lecz
rozstańcie się, a najlepiej - szybki rozwód!"
Samym tym gadaniem i złymi radami uczestniczyłam we
wstrętnym cudzołóstwie i byłam mu współwinna.
Musicie wiedzieć, że ja i moje przyjaciółki,
doprowadziłyśmy w ten sposób do tego, że jedna z nas
odeszła od męża, gdyż zaskoczyła go, gdy w biurze
całował się z sekretarką. Z powodu naszych
interwencji i rad uniemożliwiłyśmy ich pogodzenie
się, chociaż mąż przepraszał ją i naprawdę był
bardzo skruszony. Ona była gotowa mu przebaczyć,
ponieważ go kochała, ale my na to nie pozwoliłyśmy.
Rozeszli się i po dwóch latach wzięła ślub cywilny z
Argentyńczykiem. Widzicie, co zrobiłyśmy? Mimo że od
ślubu żyłam tylko z moim mężem, z powodu moich rad
byłam winna cudzołóstwa. Można bowiem grzeszyć
myślą, mową i czynem.
W czasie tego przeglądu mojego życia zdałam sobie
sprawę z tego, że grzechy pożądliwości są ohydne,
prowadzą bezpośrednio do potępienia. Wielu ludzi
uważa je dziś za normalne i mówi, że wspaniale jest
samemu doświadczyć tego czy tamtego; że trzeba
spróbować, by dowiedzieć się, czy czerpie się z tego
przyjemność, czy dochodzi się do szczytu. Niektórzy
nie boją się, usprawiedliwiając swe czyny, porównania
do zwierząt i mówią: "Róbmy to tak dziko jak
dzikie zwierzęta!" Także dla homoseksualizmu
stosuje się argument, jakoby był całkiem naturalny i
dozwolony przez Boga, bo udowodniono już, że w
królestwie zwierząt mają miejsce homoseksualne
kopulacje. Tak. Nie zauważamy, że tym samym bierzemy
zwierzęta za wzór. Jest to równoznaczne z odrzuceniem
duszy. To, co nas wyróżnia jako istoty stworzone na
podobieństwo Boże, to stworzona przez Niego
nieśmiertelna dusza, a my depczemy ją.
W swoim życiu wyrwałam się niestety z ręki Boga.
Musiałam stwierdzić ze smutkiem, że grzech to nie
tylko czyn dokonany, lecz także najbardziej tajemna
myśl w mojej duszy. Bolesne było dla mnie, gdy
musiałam zdać sobie sprawę z tego, jakie skutki miały
wszystkie te grzechy i jak przez długi czas działały.
Grzech cudzołóstwa mojego ojca wyrządził wiele szkód
również nam, dzieciom i zadusił nasze dusze. Z tego
powodu gardziłam wszystkimi mężczyznami. Moi bracia
stali się prawdziwymi kopiami taty. Wszędzie obnosili
się z tym, że są prawdziwymi "macho",
kobieciarzami i wielkimi pijakami. Wmawiali sobie jeszcze
inne rzeczy. Trąbili o tym wokół siebie. Nie zdawali
sobie sprawy z tego, jak wielkie szkody wyrządzali przez
to swoim dzieciom.
Dlatego też widziałam, jak mój ojciec gorzko płakał
na tamtym świecie. Dopiero tam pojął, jaki grzech
zapisał w testamencie swoim synom i córkom. Dowiedział
się, jakich szkód narobił Boskiemu porządkowi i
stworzeniu Boga Ojca.
Nie kradnij
Przy siódmym przykazaniu: Nie kradnij, znowu byłam
pewna swego. Uważałam siebie za kogoś godnego czci i
nie miałam sobie nic do zarzucenia! Pan jednakże
ukazał mi w drastyczny sposób, że wiele artykułów
spożywczych w moim domu zaczęło się psuć i
pleśnieć, ponieważ kupowaliśmy je bez zastanowienia i
nie mogliśmy wszystkiego zjeść. Ja marnowałam
żywność, a tyle głodu było na całym świecie. Kiedy
Pan mi to ukazał, powiedział jedynie: "Byłem
głodny, a popatrz, co zrobiłaś z tym, co ci dałem.
Nie ceniłaś tego i zmarnowałaś. Było Mi zimno, a
popatrz, jak stałaś się niewolnicą trendów w modzie
i wyglądu zewnętrznego. Jaki majątek wydałaś na
zastrzyki, by być szczuplejszą. Stałaś się
niewolnicą własnego ciała. Krótko mówiąc, ciało
swoje wyniosłaś do rangi bóstwa, bożka."
Pan dał mi do zrozumienia, że tym samym byłam winna
nędzy w naszym kraju i że również w przypadku tego
przykazania Bożego ponosiłam winę. Potem zwrócił
moją uwagę na to, że za każdym razem, gdy źle
mówiłam o kimś, kradłam mu honor. Prawie
niemożliwością jest naprawienie tego, zwrócenie go.
Łatwiejszą rzeczą byłaby kradzież banknotu, gdyż
wówczas mogłabym po prostu zwrócić tę sumę. Toteż
kradzież dobrej reputacji człowieka jest czymś
poważniejszym niż zwykła kradzież rzeczy czy
pieniędzy.
Okradałam również swe dzieci, gdy odmawiałam im bycia
dobrą gospodynią domową i matką, czułą matką. Nie
miały matki, która by się o nie troszczyła, zawsze
przy nich była i stanowiła prawdziwy wzór
bezinteresownej i ofiarnej miłości. Byłam matką,
która wałęsała się i zostawiała dzieci pod opieką
telewizora jako substytutu ojca, komputera jako
substytutu matki i w kręgu wielu gier wideo - jako
substytutu rodzeństwa. By uspokoić swe sumienie,
kupowałam im zawsze markowe ciuchy, aby przynajmniej w
szkole i wśród kolegów robiły dobre wrażenie i
prowokowały do zazdrości.
Jeszcze bardziej przeraziłam się, gdy zobaczyłam,
jakie wyrzuty robiła sobie moja matka i pytała siebie,
czy była dobrą matką, mimo że przecież była bardzo
pobożną i dobrą kobietą, gospodynią i matką, która
nieustannie upominała nas, kochała i pokazywała, jak
bardzo jest zatroskana o nas i nasze dobro. Podobnie mój
ojciec. Na swój sposób ukazywał nam, jak bardzo nas
kocha, że jesteśmy najważniejsi w jego życiu.
I gdy tak pogrążona byłam w tych myślach, rzekłam do
siebie samej: "Co się ze mną stanie, ze mną,
która nigdy niczego nie dałam moim dzieciom? Może w
ogóle nie zauważą, że mnie nie będzie;
prawdopodobnie nic ich nie obchodzę!" Przy tych
słowach wzdrygnęłam się cała i przeszył mnie ból,
jak miecz wbity prosto w serce. Wstydziłam się tego,
że zawiodłam na całej linii. Musicie wiedzieć, że w
Księdze życia widzi się wszystko jak na filmie. I tak
oto zobaczyłam, jak moje dzieci rozmawiały ze sobą:
"Miejmy nadzieję, że mamie zajmie jeszcze trochę
czasu, nim wróci do domu. Miejmy nadzieję, że stoi w
korku. Nasza mama jest bardzo nudna i przez cały czas
potrafi tylko narzekać i krytykować..."
Jakim szokiem było dla mnie słyszeć to z ust
trzyletniego syna i trochę starszej córeczki, jak tak
rozmawiali o swojej matce-złodziejce. Ponownie zdałam
sobie sprawę, że okradałam ich z prawdziwej matki.
Nigdy nie dałam im przytulnego ogniska domowego. Swoją
postawą uniemożliwiłam im poznanie Boga w
dzieciństwie. Nie nauczyłam ich miłości bliźniego.
Jest bowiem tak: jeśli nie kocham bliźniego, nie będę
miała nic do czynienia z naszym Panem Bogiem. Jeśli
sama nie okazuję współczucia i miłosierdzia i nie
wcielam go w czyn, wówczas nie mogę być po stronie
Boga, a tym samym nie mogę nikomu przybliżyć Boga i
przekazywać wiary. Bóg bowiem jest miłością...
Nie mów fałszywego świadectwa
przeciw bliźniemu swemu
Teraz opowiem wam coś na temat przykazania: "Nie
mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu
swemu." W przekraczaniu tego przykazania byłam
profesjonalistką. Czy wszyscy słyszeli? Diabeł stał
się moim ojcem. Każdy z nas ma swego ojca, czy to Boga
Ojca, czy szatana[14], który spiera się z Nim o
ojcostwo. Jeśli Bóg jest miłością, a ja jestem
pełna nienawiści, to kto jest moim ojcem? Nie trudno
odpowiedzieć na to pytanie. Łatwo jest też to
zrozumieć. Gdy Bóg mówi mi ciągle o pojednaniu i
przebaczeniu, gdy wzywa mnie do tego, abym kochała
również moich nieprzyjaciół i tych, którzy
wyrządzają mi szkody, a ja myślę jedynie o zemście i
kieruję się mottem: "Ząb za ząb" (taki
wtedy był mój świat i moje wyobrażenia), to kto tak
naprawdę był moim ojcem? Mało tego: On, nasz Pan jest
samą Prawdą, a szatan - księciem kłamstwa. Kto zatem
był wtedy moim ojcem? Rozumiecie teraz. Cokolwiek bym
teraz robiła, wynik jest zawsze taki sam: sama wybrałam
diabła na ojca w moim życiu. I powiadam wam, nie ma
podziału na grzechy: nie ma podziału na niewinne,
nieszkodliwe i niepozorne kłamstewka. Każde kłamstwo
to po prostu - kłamstwo. Podobnie jak nie ma niewinnych
kłamstewek, tak nie ma też kłamstw z konieczności
albo z grzeczności, miłosierdzia czy litości i wielu
innych rodzajów, jakie przebiegłe osoby wymyśliły za
natchnieniem złych duchów. Każde kłamstwo jest po
prostu kłamstwem. A diabeł jest ojcem kłamstwa,
kłamcą od samego początku.
Kłamstwa, jakie rozsiewałam, były straszne, po prostu
potworne. Mogłam zobaczyć, że tu zdobyłam
największą ilość punktów. Kłamstwo to kłamstwo i
zawsze nim pozostanie. Najgorsze jest to, gdy sami
wikłamy się w kłamstwa tak dalece, że na koniec
przyjmujemy je za prawdę. Największym kłamstwem jest
to, gdy człowiek uważa się za świętego mówiąc:
"Nie kradłem, nikogo nie zabiłem. [Kłamie też
ten, kto mówi:] nie ma żadnego Boga. A jeśli Bóg
naprawdę istnieje, to pójdę bezpośrednio do Nieba, bo
jestem taki pobożny i święty. Gdzież indziej miałbym
się w tej mojej świętości dostać?" Są też tak
zwane życiowe kłamstwa.
Przy każdej okazji, na przykład podczas plotek, które
szerzyłam wszędzie wokół, naśmiewałam się z
kogoś, lekkomyślnie wymyślałam innym ludziom
złośliwe przezwiska, mówiłam o nich dookoła, za
każdym razem naigrywałam się w straszliwy sposób. Jak
bardzo i jak wiele osób przez to zraniłam, obraziłam,
wystawiłam na pośmiewisko i oczerniłam. To wszystko
wyrządziłam moim bliźnim. Nie macie pojęcia, jak
jedno przezwisko może zranić jakąś osobę. Może ona
z tego powodu nabrać kompleksów niższości, które
mogą towarzyszyć jej przez całe życie i stać się
przyczyną cierpień. Na przykład pewną koleżankę,
która była nieco pulchna, nazywałam
"grubaskiem" albo "tłuścioszkiem".
Na zawsze już pozostała "tłuścioszkiem".
Bardzo ją to bolało. Frustracja uczyniła z niej
bulimiczkę, co wpływało na jej sylwetkę. Z tego
powodu inni często nie zabierali jej ze sobą ani nie
zapraszali. Zauważcie, że słowa mogą pociągać za
sobą czyny. Na końcu powstaje mnóstwo złośliwości.
A wszystko to stanowi trujący owoc jednego lekkomyślnie
wypowiedzianego słowa.
Potęga słowa...! Niszczymy nieraz dziewczynę, nadając
jej różne przydomki. Wchodzi demon i sieje w niej
zniszczenie. Ona także będzie niszczyć innych swoją
nienawiścią... i tak się rozszerzają fale zła. Gdzie
jest nienawiść, tam jest szatan. Możemy tak zabić
koleżankę szkolną... zabić jej duszę!
To było dwadzieścia lat temu... Miałam kuzynkę,
bardzo miłą. Uczyłam ją, doradzałam, jak ma się
ubierać, aby wyeksponować wartość swego ciała, jak
się malować itd. Pewnego dnia sparzyła się poważnie
- ponad 70% ciała. Tylko twarz nie uległa poparzeniu.
Była w stanie bardzo ciężkim, mogła umrzeć.
Wpadłam we wściekłość, złościłam się na Boga.
Poszłam do kaplicy szpitalnej i powiedziałam:
"Boże, jeśli istniejesz, daj mi dowód! Udowodnij
mi, że istniejesz. Uratuj ją!". Wyobrażacie sobie
moją pychę! Moja kuzynka przeżyła, ale ponieważ
całe jej ciało było poparzone, pozostały jej poważne
blizny. Ręce były zniekształcone. Było to smutne.
Wtedy dobrze mi się już powodziło ekonomicznie i
zabierałam ją na spacer, czasami na basen. Kiedy
wchodziła do wody, wszyscy ludzie wychodzili,
protestując słowami: "Jakie to odrażające! Po co
wychodzić z domu z kimś takim? Przychodzi, żeby nam
popsuć wakacje!" Tak mówiły te osoby, które ją
widziały! Tak mówią ludzie źli, przewrotni, egoiści,
kiedy widzą czyjeś nieszczęście. Wskutek tego moja
kuzynka zaczęła obawiać się wychodzenia z domu. Bała
się ludzi! W końcu ich znienawidziła![15] Pan każdemu
z nas ukaże, kiedy ośmieszyliśmy brata, nie mając za
grosz współczucia. Jakim prawem zadajesz komuś
cierpienie, wymyślasz przezwiska, nazywasz kogoś
obraźliwie, bez świadomości, co ta osoba przeżywa?
Jakim prawem jesteś tak okrutny? Bóg ukaże ci, ile
osób zamordowałeś samymi tylko słowami! Zobaczysz
straszną moc, jaką posiada słowo, bo może zabić
nawet duszę.
Nie pożądaj żadnej rzeczy, która jego jest
Gdy już sprawdzono moje życie na podstawie Dziesięciu
Przykazań Bożych, okazało się, że całe moje zło,
grzechy i złośliwości miały swój początek w
chciwości. To szalona chęć, ta żądza posiadania
wszystkiego i decydowania o wszystkim. Bardziej
"mieć" aniżeli "być". Sądziłam
zawsze, że będę szczęśliwa, jeśli posiądę
wszystkie pieniądze świata i będę bogata. To
marzenie, by mieć pieniądze, stało się dla mnie
obsesją. Było to dla mnie wielką tragedią, bo gdy
posiadałam naprawdę dużo pieniędzy i stać mnie było
na wiele, wtedy przeżywałam najgorszy i
najnieszczęśliwszy okres w moim życiu. Moja dusza
była na takim dnie, że chciałam nawet odebrać sobie
życie. Miałam bardzo dużo pieniędzy i bogactwa, a
mimo to byłam sama i pusta wewnętrznie, samotna i
opuszczona. Na własnej skórze doświadczyłam, że
pieniędzmi nie można kupić miłości, przyjaźni ani
sympatii. Nawet jeśli za pieniądze całego świata
próbuje się kupić miłość, otrzymuje się zazwyczaj
jedynie obłudę, fałsz, pochlebstwa i udawaną
służalczość. Byłam dogłębnie rozczarowana,
zgorzkniała w tej ślepej uliczce mojego życia, którą
sama wybrałam. Osiągnęłam szczyt frustracji, a tam
wiał lodowato zimny wiatr, który nasuwał mi pytanie,
po co tam w ogóle się wspięłam.
Chciwość, jak każda inna żądza zresztą - ta żądza
pieniędzy i bogactwa; zazdrość tego, co ktoś inny
już ma; to "też-to-muszę-mieć" - uczepiło
się mnie, brało mnie za rękę i sprowadzało na
manowce. Chciwość ta prowadziła mnie bezpośrednio do
piekła, daleko od Boga, mojego Stworzyciela, z Jego
ręki tą chęcią posiadania wyrwałam się. Żądza,
chciwość oddala zawsze od Boga. Idzie się w przeciwnym
kierunku i podąża się za diabłem. Im bardziej jest
się oddalonym od Boga, tym mniej zauważa się Jego
obecność i tym mniejsza jest Jego ochrona.
By wam ukazać, jak Bóg w cudowny sposób przybliżał
się do mnie, chcę opowiedzieć następujące
wydarzenie. Po moim wypadku sanitariusze zawieźli mnie
do publicznego szpitala, zanim dotarłam do kliniki.
Wiecie, co mi się przytrafiło w tym szpitalu
publicznym? Było tam tak wiele chorych i ofiar
wypadków, że po prostu nie było już miejsca. Nawet
korytarze szpitalne przepełnione były łóżkami i
noszami. Nie było więc ani jednego wolnego miejsca, by
mnie położyć. Bóg dopuścił, abym doznała w ten
sposób zupełnego opuszczenia przez ludzi. Dla tych
biednych lekarzy było to wszystko ponad ich siły. Byli
całkowicie zdezorientowani. Ratownicy niosący mnie na
noszach bezustannie pytali: "Gdzie mamy ją
położyć?" Jedyną odpowiedzią, jaką za każdym
razem otrzymywali, było: "Połóżcie ją tam w
kącie!" albo "Połóżcie ją tam na
podłodze!" Oni jednak nie chcieli mnie położyć
na podłodze w korytarzu, gdyż wiedzieli, że z moimi
oparzeniami łatwo dostałabym śmiertelnego zakażenia
albo sepsy. W owych godzinach, kiedy tak tam leżałam i
nikt z lekarzy nie mógł się o mnie zatroszczyć -
ponieważ mieli poważne przypadki, a było więcej
nadziei na powodzenie ich zabiegów - doświadczyłam
tego całkowitego opuszczenia ze strony wszystkich
dokoła mnie, chociaż roiło się od ludzi: chorych
pacjentów i zdrowych pomocników. Gdy wszyscy lekarze
spoglądali na mnie, jak tak leżałam podobna do
zwęglonego kawałka mięsa z grilla, myśleli sobie, że
na wszelką pomoc i tak jest za późno i że nie da się
już uratować mojego życia.
Złościłam się będąc w tej beznadziejnej sytuacji,
że nikt się mną nie zajął. Gdy byłam tak opuszczona
i rozzłoszczona, ujrzałam nagle naszego Pana, Jezusa
Chrystusa, jak pochylił się nade mną i z całą swoją
czułością położył rękę na mojej głowie, by mnie
pocieszyć. Zamknęłam oczy, sądząc, że mam
halucynacje, ale gdy je znowu otworzyłam, widziałam Go
pochylonego nade mną i usłyszałam Jego głos mówiący
do mnie: "Zobacz, Moja mała, teraz umrzesz.
Zapragnij Mojego miłosierdzia!" Wyobraźcie sobie,
gdy to usłyszałam, pomyślałam sobie: "Co to ma
znaczyć? Miłosierdzie, pragnienie miłosierdzia? Cóż
złego uczyniłam? Dlaczego mam potrzebować
miłosierdzia?" W żaden sposób nie mogłam
zrozumieć powodu i sensu tej oferty. Nie miałam już w
ogóle sumienia. Zupełnie je straciłam. Byłam
całkowicie pozbawiona skrupułów! Jedno pojęłam: to,
że teraz umrę. Nadeszła moja ostatnia godzina. Jedyna
myśl, jaka mi przeszła przez głowę, była taka:
"Co stanie się teraz z moimi pierścionkami z
diamentami, które mam na palcach?" Wcięły się w
zupełnie spalone i napuchnięte palce. Martwiłam się,
że się uszkodzą, gdy się je odetnie lub zdejmie.
Myśląc o tym, próbowałam rozpaczliwie ściągnąć je
z palców. Czy wiecie, jak strasznie boli spalona skóra
i członki? Nie możecie sobie wyobrazić, jakie
cierpienie sama sobie zadawałam przy próbie zdjęcia
pierścionków. Odrywało się przy tym ciało od
palców. Mimo tego wmawiałam sobie fanatycznie, że na
pewno je zsunę z palców. W moim życiu nie spotkałam
się jeszcze ze zbyt trudnym zadaniem lub wygórowanym
celem. Zawsze wszystko osiągałam, co sobie
postanowiłam. W tym przypadku też miałam to
nastawienie, a właściwie tę egoistyczną obsesję.
Powiedziałam sobie: "To byłby już szczyt
wszystkiego, gdybym przed śmiercią nie mogła zdjąć
pierścionków z palców!" Ledwo udało mi się to
zrobić, ogarnęła mnie kolejna rozpacz. Naszły mnie
czarne myśli: "Boże mój, zaraz umrę. Potem
pielęgniarki z pewnością od razu skradną moje cenne
pierścionki!" I wtedy nagle podszedł do mnie
szwagier i z ulgą pomyślałam: "Bogu niech będą
dzięki, teraz przynajmniej moje pierścionki są
bezpieczne!" Przekazałam mu je i powiedziałam:
"Daj je mojemu mężowi Ferdynandowi! I powiedz moim
siostrom, aby troszczyły się o moje dzieci, ponieważ
będą musiały sobie teraz poradzić beze mnie. Muszę
ci powiedzieć, że tym razem nie ujdę z życiem.
Umrę." Teraz mogłam już spokojnie umrzeć. Tak
zamglony był mój umysł w tej ostatniej godzinie, że
nawet nie mogłam ujrzeć światła, które Jezus mi
ofiarowywał. I wiecie, co było moją ostatnią myślą?
"Boże mój, skąd oni wezmą pieniądze na pogrzeb
z tym ogromnym debetem na koncie?"
Popatrzcie, to historia osoby, która utraciła swoje
sumienie, która swoje ostatnie myśli i chwile
poświęcała marnościom tego świata i, przekonana o
swej świętości, nie myślała w ogóle o wieczności,
o przyszłości duszy i propozycji Pana. Gdy człowiek
uważa się za "świętego", właśnie wtedy
bardzo łatwo ześlizguje się w kierunku piekła albo
przyczynia się tą błędną oceną do własnego
potępienia.
"Księga życia"
Po tej analizie mojego życia według Dziesięciu
Przykazań Bożych pozwolono mi na wgląd do mojej
Księgi życia. Brakuje mi po prostu słów, by
właściwie opisać Księgę życia. Zaczęła się od
mojego poczęcia. Skoro tylko komórki moich rodziców
połączyły się, pojawiła się iskra. Mała, cudowna
eksplozja światła i z tego powstała dusza, moja
własna dusza, całkowicie chroniona rękami Boga Ojca, i
w Bogu Ojcu ujrzałam kochającego i czułego Tatę.
Przez całą dobę był ze mną, prowadził za rękę,
ochraniał, zawsze był o mnie zatroskany i był blisko
mnie. Nie spuścił mnie z oka i nie zostawił samej. I
wszystko, co w pierwszym momencie wydawało mi się karą
lub niepowodzeniem, było niczym innym jak tylko wyrazem
Jego miłości i troski o mnie. Nie patrzył bowiem na
mój wygląd i moje ładnie uformowane ciało. Nie. On
patrzył na moje wnętrze, badał moją duszę i
widział, jak powoli, ale zdecydowanie schodziłam z Jego
drogi i jak odrzucałam Jego ratunek oraz zbawienie. I
tak oto przeżyłam wiele sytuacji minionego życia,
zaglądając do mojej Księgi życia. Widziałam skutki
mego postępowania i decyzji mojej wolnej woli.
Dla lepszego zrozumienia podam wam pewien przykład,
który ukazuje piękno Księgi życia. Byłam w życiu
fałszywa i obłudna. Często schlebiałam moim znajomym
lub przyjaciółkom: "O, jak pięknie dziś
wyglądasz. Ta twoja sukienka jest po prostu cudna i tak
dobrze na tobie leży! Jak tobie w niej do twarzy" W
Księdze życia jednakże widzi się to, o czym się przy
tym myśli, i co kryje się we wnętrzu. Wtedy ujrzałam,
co mówiłam sobie w myśli w tamtej chwili: "Ale
beznadziejnie wygląda i do tego myśli, że jest
królową piękności!" Widzicie, takie były moje
myśli w moim wnętrzu. W Księdze życia widzi się i
słyszy wydarzenia jak na filmie. Widziałam i
słyszałam wszystko to samo, co kiedyś w moim życiu
mówiłam, z tą jedyną różnicą, że mogłam
słyszeć moje myśli. To było jak film w różnych
językach z dwiema ścieżkami dźwiękowymi albo jak
film z napisami. Jedna ścieżka pozwalała usłyszeć
to, co obłudnie mówiłam, a druga - moje myśli, które
w tym samym momencie miałam. Mogłam też przy tym
widzieć stan mojej duszy, moje wnętrze. Sami
pomyślelibyście o tym jak o cudzie techniki, gdybyście
w ten sposób przeżyli słowa czy sytuacje w waszym
własnym życiu. To po prostu coś niesamowitego!
Widziałam więc wewnętrzną rzeczywistość mojego
życia. Wszystkie moje kłamstwa były na wierzchu,
kipiały jak w garnku bez pokrywy, były nagie i bez
retuszy, każdy mógł je zobaczyć, usłyszeć. Cały
świat mógł je widzieć. Były żywe i ujawniały
haniebne czyny. Moja matka... Jak często ją
oszukiwałam i podle z nią postępowałam. Często nie
pozwalała mi na wyjście, abym spotkała się z moimi
złymi przyjaciółmi. Ale gdy stwierdzałam: "Mamo,
mam teraz pracować w grupie w szkolnej
bibliotece!", już mnie nie było. Moja matka
połknęła haczyk i dała wiarę wymyślonemu przeze
mnie na prędce kłamstwu. Jakże często okradałam
samą siebie takimi kłamstwami, włóczyłam się po
domach, oglądałam filmy pornograficzne albo chodziłam
do baru pić piwo z moimi "przyjaciółkami". A
teraz moja matka zobaczyła to wszystko w otwartej dla
wszystkich Księdze mego życia. Nic nie umknęło jej
uwadze.
Jeszcze jeden przykład tego, co zobaczyłam w Księdze
życia. Moi rodzice dawali mi zawsze banany do jedzenia w
czasie przerwy w szkole. W owym czasie żyliśmy w
nędznych warunkach, tak że posiłek składał się
zwykle jedynie z bananów, od czasu do czasu - z bułki i
mleka. Już w drodze do szkoły jadłam te banany i
rzucałam bez zastanowienia skórki tam, gdzie
przechodziłam. Nigdy nie przyszło mi na myśl, nie
łamałam sobie głowy nad tym, co może się zdarzyć z
powodu takiej śliskiej, nieuważnie wyrzuconej skórki,
jaką krzywdę coś takiego może wyrządzić innym
ludziom. A wyrzucone przeze mnie skórki leżały
wszędzie. Zaskoczyło mnie, co niektóre - naturalnie
nie wszystkie - z leżących skórek spowodowały. Pan mi
to pokazał. Ujrzałam osoby, które poślizgnęły się
na tych skórkach. W niektórych wypadkach upadki te, z
powodu dużego ruchu, mogły nawet zakończyć się
śmiercią. Wtedy ja byłabym temu winna: odebrałabym
życie. Wszystko z bezmyślności, z braku
odpowiedzialności i miłosierdzia dla moich bliźnich.
Podobnie było w innym wypadku, kiedy to kasjerka
supermarketu, przez pomyłkę, wydała mi o 4.500 peso za
dużo. Przy tej okazji poszłam do spowiedzi, bo czułam
naprawdę szczerą, głęboką skruchę i głęboki ból
z powodu mego grzesznego zachowania. Mój ojciec zawsze
upominał nas, dzieci, abyśmy w życiu były uczciwe i
mimo nędzy uważały honor, przede wszystkim własny, za
wielkie dobro. Dlatego nie powinniśmy nigdy
przywłaszczać sobie cudzych pieniędzy, nawet wtedy,
gdy chodzi o kilka groszy. Kiedy więc miało miejsce to
zajście ze zbyt dużą resztą, o pomyłce
zorientowałam się dopiero w samochodzie, gdy byłam w
drodze powrotnej do pracy. Powiedziałam sobie: "Ta
głupia krowa wydała mi o 4.500 peso więcej i muszę
teraz zawrócić, by oddać jej pieniądze!" Byłam
już w drodze do supermarketu, gdy utknęłam w olbrzymim
korku. Usłyszałam przez radio, że wszystko dookoła
stało. I znowu powiedziałam do siebie samej:
"Dość tego! Teraz mam jeszcze tracić cenne
godziny mojego czasu, tylko dlatego, że ta głupia krowa
była zbyt głupia, by dobrze policzyć. Nikt jej
przecież nie kazał być tak głupią i mylić się w
liczeniu! Pojadę do domu i nigdy nie zwrócę jej tych
pieniędzy! O nie, w żadnym wypadku, sama jest temu
winna."
Mimo moich usprawiedliwień miałam wyrzuty sumienia w
związku z tym zajściem. A ponieważ mój tata tak
często i wyraźnie podkreślał wartość uczciwości i
przez to umocnił mój charakter, poszłam w następną
niedzielę do spowiedzi. Powiedziałam do księdza
siedzącego w konfesjonale: "Proszę księdza,
zgrzeszyłam, gdyż przywłaszczyłam sobie 4.500 peso,
bo nie oddałam tej sumy kobiecie, do której
należała." Nie zważałam wówczas zupełnie na
to, co mi powiedział spowiednik i o czym mnie pouczył.
Gdy zobaczyłam tę scenę w Księdze życia, musicie
wiedzieć, że Zły, diabeł, nie mógł mi przypisać
tego grzechu i uznać za złodziejkę, gdyż wyznałam go
w spowiedzi.
Opowiem wam jednak teraz o tym, co Pan powiedział do
mnie na ten temat: "Okazałaś brak miłości
bliźniego, w tym dniu, kiedy nie zwróciłaś
pieniędzy. 4.500 peso były dla ciebie drobnostką,
gdyż takie kwoty codziennie wydawałaś na zbytki,
które koniecznie chciałaś mieć, ale dla tej biednej
kobiety z minimalną płacą, która pół dnia musiała
pracować i zmuszona była zostawić swoje dzieci, by
związać koniec z końcem, dla niej te 4.500 peso były
utrzymaniem na całe trzy dni, sumą na jedzenie i napoje
dla całej rodziny przez trzy dni." I wiecie, co
było najgorsze i najbardziej bolesne w tej sytuacji? Pan
ukazał mi tę scenę... Na własne oczy mogłam
zobaczyć, jak ta kobieta musiała wraz z dziećmi
cierpieć z tego powodu i jak musiała ta rodzina znosić
głód przez kilka dni. Wszystko z mojej winy. Skutki
moich grzechów... Kobieta ta znosiła to wszystko wraz
ze swoimi małymi dziećmi i obawiała się, że utraci
pracę. Nasz Pan zwraca uwagę w Księdze życia na
konsekwencje naszego zachowania. Ukazuje nam, kiedy coś
uczyniliśmy, kto musiał cierpieć z powodu naszych
czynów, kto ponosił skutki, do jakich czynów
przymuszony był skrzywdzony bliźni.
Końcowe pytanie: talenty
Teraz opowiem wam o tym, jak Pan pokazał mi talenty.
Musicie wiedzieć, że w telewizji nie patrzyłam nigdy
na wiadomości, ponieważ nie chciałam oglądać tylu
umarłych, tylu rzeczy nieprzyjemnych. Interesowała mnie
tylko część końcowa: diety, horoskop, duchowe moce i
energie, i tego typu sprawy... Wszystko to, czego używa
diabeł, aby nas przyciągnąć do siebie, wprowadzić w
zamęt... Pan pokazał mi w Księdze życia, jak pewnego
dnia, w Swej Boskiej strategii, opóźnił program, i ja
włączyłam telewizor, kiedy jeszcze wiadomości się
nie zakończyły. Ujrzałam wtedy ubogą chłopkę, jak
płakała nad ciałem nieżyjącego męża.
Muszę wam powiedzieć, bracia i siostry, że diabeł
przyzwyczaja nas do bólu, do widoku cierpienia
bliźniego, podsuwając nam myśl, że ten problem nas
nie dotyczy: jeśli komuś jest niedobrze, musi sam dać
sobie radę, to nie mój lecz jego problem. Pokazał mi,
jak boli Go, gdy dziennikarze są zatroskani jedynie o
to, aby wiadomość wywarła silne wrażenie, jednak bez
wzruszania kogokolwiek. Myśleli tylko o tym, by
sprzedać tę wiadomość, bez zbytniego przejmowania
się przypadkiem tej kobiety!
Kiedy włączyłam telewizor i zobaczyłam tę
płaczącą kobietę, odczułam głęboki ból z powodu
jej cierpienia. Jej widok naprawdę mnie zasmucił. I
istniał Bóg, który na to pozwalał!... Słuchałam z
uwagą tego, co mówiono, i spostrzegłam, że miejsce, w
którym się to zdarzyło, Venadillo, Tulima, to były
moje rodzinne strony!... Zaraz potem zaczęła się
jednak ta część, w której mówiono o fenomenalnej
diecie, i całkowicie zapomniałam o kobiecie, ponieważ
bardziej od niej interesowała mnie dieta... Już więcej
o niej nie myślałam!
A kto nie zapomniał o tej kobiecie? Nasz Pan! On dał mi
odczuć jej ból i cierpienie, ponieważ chciał, żebym
jej pomogła. To była chwila, w której miałam użyć
talentów, które mi dał. Powiedział: "Ból, jaki
odczułaś z jej powodu, to było Moje wołanie, abyś
jej pomogła. To Ja opóźniłem wiadomości, abyś
mogła to zobaczyć. Nie zdołałaś jednak zgiąć kolan
i pomodlić się za nią ani przez jedną minutę!
Pozwoliłaś, że cię pochłonęła dieta, i więcej
sobie o niej nie przypomniałaś!"
Pan mi pokazał sytuację tamtej kobiety. Była to uboga
rolnicza rodzina. Najpierw zażądano od męża, aby
opuścił dom, w którym żyli. On się na to nie
zgodził i powiedział, że nie odejdzie stamtąd. Wtedy
przyszli jacyś ludzie, aby go wypędzić. Ten rolnik
zobaczył ich, idących w jego kierunku, aby go
wyrzucić, i spostrzegł, że byli uzbrojeni i mieli
zamiar go zabić. Zobaczyłam całe życie tamtego
człowieka. Dostrzegłam i odczułam strach i
zmartwienie, które przeżywał. Zobaczyłam, jak
pobiegł, aby ukryć dzieci i żonę pod czymś, co
wyglądało na ogromne naczynia z terrakoty. Ujrzałam,
jak oddalał się biegiem i jak ci ludzie go ścigali.
Wiecie, jaka była jego ostatnia prośba? "Panie,
zaopiekuj się moją żoną i moimi dziećmi: Tobie ich
polecam!" I zabili go! Upadł na ziemię. Kiedy
strzelili, Pan dał mi odczuć ból tej kobiety i dzieci,
które nie mogły krzyczeć[16].
Pan pokazuje nam ból, jaki On odczuwa, i cierpienia
innych. My jednak często interesujemy się tylko naszymi
sprawami i nie przejmujemy się ani trochę naszymi
braćmi i ich potrzebami![17] Wiecie czego Pan chciał?
Chciał, żebym uklękła i błagała Go za tamtą
rodziną, żebym się modliła za tę mamę i jej dzieci!
Bóg dał mi natchnienie, jak mogłam im pomóc! A wiecie
jak? Wystarczyło zrobić parę kroków, pójść do
kapłana, który mieszkał naprzeciw mojego domu, i
powiedzieć mu o tym, co zobaczyłam w telewizji. Ten
duchowny przyjaźnił się z proboszczem tamtej wsi[18],
a w Bogocie posiadał dom. I pomógłby tej kobiecie.
Wiedzcie, że pierwszą rzeczą, za którą zdajemy przed
Bogiem sprawę, przed popełnionymi [czynnie] grzechami,
są zaniedbania! Są one tak ciężkie! Nie wyobrażacie
sobie, jak bardzo ciężkie! Pewnego dnia ujrzycie je
tak, jak ja je zobaczyłam! Te grzechy sprawiają, że
Bóg płacze! Tak, Bóg płacze, widząc Swe dzieci
cierpiące z powodu naszej obojętności i braku
współczucia bliźnim. Płacze z tego powodu, że inni
tak cierpią, a my nic dla nich nie robimy! Pan ukaże
nam, pokaże wszystkim następstwa grzechu naszej
obojętności wobec cierpienia bliźniego. Bardzo wiele
bólu w świecie istnieje przez naszą obojętność,
interesowność i twarde serce.
Wracając do tamtej chłopki... z powodu prześladowań,
(bo rzeczywiście chciano i ją zabić), uciekła z
dziećmi i szukała pomocy u księdza we wsi. Zasmucony
proboszcz powiedział: "Córko, musisz uciekać,
ponieważ jeśli cię znajdą, zabiją cię!" W
pośpiechu zrobił to, co mu się wydawało najlepsze dla
niej: odesłał ją do Bogoty, dał jej pieniądze i
jakieś listy rekomendujące! Odeszła szybko. Z tymi
listami poszła w różne miejsca, które proboszcz jej
wskazał, ale nikt jej nie przyjął! Wiecie, jak się to
skończyło? Wiecie, kto w końcu pomógł tej kobiecie?
Ci, którzy ją zmusili do prostytucji!!!...
Pan mi dał jeszcze okazję, aby jej pomóc, kiedy po
latach zobaczyłam ją! Pewnego dnia musiałam się udać
do centrum. Nienawidziłam chodzenia tam, ponieważ jest
to miejsce, gdzie bardziej widać nędzę. Czując się
kimś wyższym, nie lubiłam oglądania ubóstwa, biedy
itp. Ale w tamtym dniu musiałam tam pójść. Gdy
przechodziliśmy, mój syn zapytał mnie: "O mamo,
jak kobieta może się tak ubierać i nosić tak krótką
spódnicę?". Odpowiedziałam: "Nie patrz,
synu! Te kobiety są godne pogardy, bo z własnej woli
sprzedają swe ciało... dla pieniędzy. To brudne
prostytutki". Wyobrażacie sobie! Powiedzieć tak, i
na dodatek zatruć mojego syna! Tak bezlitośnie
oceniłam siostrę, która upadła z powodu obojętności
ludzi. Pan powiedział do mnie: "Obojętni są letni
i Ja ich zwymiotuję![19] Obojętny nigdy nie wejdzie do
Nieba! Obojętny to ktoś, kto przechodzi przez świat i
nic go nie obchodzi, nic go nie dotyka, jedynie jego dom
i jego sprawy! Twoja śmierć duchowa zaczęła się
wtedy, kiedy przestałaś interesować się tym, co się
przydarza twoim braciom. Kiedy myślałaś tylko o sobie
i o twoim dobrobycie!".
Na końcu Pan zapytał mnie: "Jakie duchowe skarby
Mi przynosisz?" Myślę sobie: "Jakie duchowe
skarby ma na myśli?" Stałam przecież przed Nim z
pustymi rękami, nie miałam nic, po prostu miałam je
opuszczone, nic w nich nie trzymałam ani nic nie
robiłam. I w tej chwili słyszę, jak mówi do mnie:
"Co z tego, że miałaś dwa mieszkania
własnościowe, że jakieś gabinety mogłaś nazwać
swoimi? Na co ci się zdało, że uważałaś się za
wysoce wyspecjalizowanego stomatologa, który odniósł
wiele sukcesów? Przyniosłaś może pyłek ceglanego
kurzu z jednego z twoich budynków? Masz może przy sobie
swój wypchany portfel albo swoją grubą książeczkę
czekową?"
Kiedy następnie zadał mi pytanie: "Co uczyniłaś
z talentami, które ci dałem?", pomyślałam sobie:
"Jakie talenty ma na myśli? Co chce przez to
powiedzieć?" I nagle zrozumiałam. Uświadomiłam
to sobie. Tak, otrzymałam zadanie: szerzyć
"Królestwo Miłości", "Królestwo
Boże" i bronić go. Jednak całkowicie
zapomniałam, że posiadam duszę, a jeszcze mniej
pamiętałam o tym, że otrzymałam również talenty.
Zupełnie nie byłam świadoma, że jednym z tych
talentów była zdolność do tego, by być narzędziem
Miłosierdzia Bożego, Jego miłosiernej ręki. Nie
zdawałam sobie ponadto sprawy, że całe dobro, którego
zaniechałam i nie uczyniłam, sprawiało Bogu wielki
ból i przysporzyło Mu wiele trosk. On konfrontował
mnie z moim życiem: "Ile dobra mogłaś uczynić
dzięki tak wielkim pieniądzom, które wyrzucałaś na
kosmetyki. Na co zdały ci się twoje diety, którym się
poddawałaś i którymi zamęczałaś swe ciało,
powodując bulimię oraz anoreksję? Uczyniłaś z siebie
samej i ze swego ciała bożka - "złotego
cielca". Co ci teraz po tym? Robiłaś wiele
prezentów, to prawda, ale czyniłaś to tylko po to, aby
ci dziękowano, mówiono o tobie, jak jesteś dobra.
Swoją dużą ilością pieniędzy manipulowałaś
wszystkimi, aby ci wyświadczali przysługi. Powiedz Mi,
co teraz przynosisz dla wieczności? Gdy cię ostatnio
nawiedziłem bankructwem, nie była to kara, jak
myślałaś, lecz błogosławieństwo. Bankructwo to
miało cię uwolnić od twego bożka, od twego 'złotego
cielca', któremu służyłaś. To bankructwo miało cię
do Mnie przyprowadzić. Ty jednak buntowałaś się,
broniłaś i nie chciałaś opuścić swojej wysokiej
pozycji w społeczeństwie, zniżyć się. Klęłaś,
pomstowałaś i szalałaś, ty, niewolnica pieniędzy,
niewolnica mamony. Sądziłaś, że wszystko potrafisz,
że sama możesz uczynić coś swoim wysiłkiem,
pilnością i zaangażowaniem. Myślałaś, że potrafisz
wszystko lepiej od innych. Nie! Spójrz, ile jest
wykształconych osób, absolwentów, którzy tak samo jak
ty starali się, a nawet lepiej i gorliwiej, mimo to nie
osiągnęli tego samego co ty. Tobie więcej dano i
dlatego więcej się od ciebie zażąda."
Wiedzcie, że musiałam zdać Bogu sprawę z każdego
ziarenka ryżu, które zmarnowałam. Z całego jedzenia,
które wyrzucałam do kosza. W Księdze życia ujrzałam
też, jak kiedyś kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a moja
rodzina była biedna, moja mama gotowała fasolę.
Nienawidziłam tego. Powiedziałam: "Znowu ta
przeklęta fasola? Kiedyś będę tak bogata, że nigdy
więcej jej nie zjem". Kiedy mama wyszła,
potajemnie wyrzuciłam fasolę, którą dostałam na
obiad. Byliśmy bardzo biedni. Gdy moja matka zobaczyła
pusty talerz, myślała, że byłam głodna i dlatego tak
szybko zjadłam. Zrezygnowała z własnej porcji, sama
nie jadła i oddała mi swoją część, sądziła
bowiem, że byłam bardzo głodna. Pan ukazał mi, że
pośród osób najbliższych moja matka była tą, która
cierpiała głód. Miała siedmioro dzieci, nie raz
pozostawała więc bez jedzenia, abyśmy zjedli my, bo
byliśmy bardzo biedni. I tak w tym dniu oddała mi,
skazując się na głód, to, co ja wyrzuciłam do kubła
na śmieci. Często nie jadła, bo dawała jedzenie
każdemu biednemu, który zapukał do drzwi. Nikt nigdy
tego po niej nie zauważył, nigdy nie miała na pokaz
zgorzkniałej miny, wręcz przeciwnie - zawsze się
uśmiechała. Czasem się smuciła, ale nic innego.
Pan pokazał mi, jak później, gdy miałam już dużo
pieniędzy, wydawałam przyjęcia, zapraszałam gości i
było wiele jedzenia i jak potem więcej niż połowa
wyrzucana była do kubła na śmieci. A wokół mnie
było tak wiele biednych i głodnych ludzi. W ogóle nie
miałam wyrzutów sumienia. Pan dodał i prawie to
wykrzyczał: "Byłem głodny!" Dał mi odczuć
Swój ból z powodu potrzeb Swoich dzieci i obojętności
tych, którzy mogliby pomóc, a nie czynią tego.
Ukazywał mi dalej, ile rzeczy miałam w swoim domu -
pierwszorzędnych rzeczy, drogich, markowych rzeczy:
najlepsze ubrania, elegancka bielizna, wszystko
najlepszej jakości. I powiedział mi: "Byłem nagi
w twoim bliźnim, a ty miałaś pełne szafy i żyłaś w
zbytku, miałaś tak wiele rzeczy i niektórych wcale nie
używałaś."
Kiedy widziałam, że znajomi mieli to i tamto, czego ja
jeszcze nie posiadałam albo co było lepsze od tego, co
sama miałam, byłam zazdrosna i kupowałam sobie coś
jeszcze lepszego. Chciałam mieć zawsze najlepsze
rzeczy, gdyż byłam zazdrosna. To grzech, gdy człowiek
świadomie wzbudza zazdrość u innych albo się bardzo
cieszy, gdy ktoś staje się zazdrosnym o coś, co my
posiadamy. Nawet spoglądanie przez płot do ogrodu
sąsiada powoduje w nas zazdrość.
Pan powiedział mi: "Byłaś dumna, porównywałaś
się zawsze z innymi, którzy byli w lepszej sytuacji
niż ty. Bogacze! Nie troszczyłaś się o tych, którzy
żyli w niższej warstwie społecznej. Kiedy byłaś
uboga, szłaś dobrą drogą, gdyż wtedy dawałaś z
serca, nawet te rzeczy, które tobie były
potrzebne". Pan ukazał mi, że to się Mu
podobało. Jak wtedy, gdy moje nowo zakupione tenisówki
podarowałam chłopcu z ulicy, bo on nie miał wcale
butów. Mój ojciec z trudem zdobył pieniądze na ich
zakup i zrobił mi wielką awanturę. Był strasznie
wściekły. Mieliśmy tak mało środków do życia, a ja
poszłam i podarowałam moje buty. Da się to
zrozumieć... Ale z punktu widzenia Pana było to w
porządku. Chociaż byliśmy w trudnej sytuacji, Bóg
wylewał na nas wiele błogosławieństw. Ukazał mi
również, ile łask miał dla mnie przygotowanych,
gdybym nie porzuciła Jego drogi i pomogła wielu
ludziom. Powiedział: "Oświecałem cię i
pokazywałem ci, jak mogłaś im pomóc. Nie spotkało by
ich zło, które pociąga za sobą złe
konsekwencje." Bóg traktuje nas bardzo poważnie.
Dalej pokazał mi: "Popatrz, ten młody człowiek
nie popełniłby samobójstwa, gdybyś się za niego
pomodliła. Również ta osoba - gdybyś się pomodliła
- nie umarłaby z powodu opuszczenia, bo znalazłaby
wyjście z tej sytuacji." Ja jednak nie dopuściłam
nigdy do tego, aby Duch Święty mnie dotknął. Nie
poruszała i nie wzruszała mnie czyjaś potrzeba. Moje
serce było skamieniałe. Nie mogłam i nie chciałam
otworzyć go na strumienie łask Pana. Jest to bardzo
ważny, pierwszy krok, gdy chcemy powrócić do domu
Ojca: zmiękczyć serce, otworzyć je na łaskę, na
Pana.
Powiedział mi: "Popatrz na krzywdę Mojego ludu.
Spójrz, jak bardzo potrzebne było, aby twoja rodzina
została dotknięta rakiem, żebyś się nauczyła
współczucia. Współczułaś więźniom dopiero wtedy,
gdy twój mąż został aresztowany." Pan prawie
wykrzyczał: "Jesteś z kamienia, nie jesteś zdolna
do miłości!!!"
Opowiedziałam wam już, jakim to ziółkiem byłam jako
córka. Byłam rozwydrzona i bezczelna. Nawiązując do
telewizyjnej kreskówki "Flinstonowie", mojego
ojca nazywałam "Pedro Flinston" i chciałam
przez to wyrazić, że żył nadal w epoce kamienia
łupanego. A mojej matce mówiłam, że jest
nienowoczesna, staroświecka i inne rzeczy w tym stylu.
Zabrnęłam tak daleko, że wypierałam się własnej
matki, wstydziłam się jej, nie należała bowiem do
wyższych warstw społecznych. Wyobraźcie sobie! Teraz
wiecie, dlaczego tak bardzo była o mnie zatroskana i
modliła się za mnie. Nie jesteście jednak w stanie
sobie wyobrazić, ile łask otrzymałam dzięki mojej
matce, ale nie tylko ja, lecz cały świat. Miałam
matkę, która chodziła do kościoła i swoje cierpienia
zanosiła Jezusowi. Matkę, która wierzyła, bardzo
mocno wierzyła. Spędzała wiele godzin na adoracji
Najświętszego Sakramentu. I w ten sposób stała się
pośredniczką wielu łask. Pan zwrócił się do mnie:
"Nikt tak ciebie nie kochał, jak twoja matka i nikt
nie będzie cię tak kochał jak ona. Nigdy, przenigdy
nikt nie będzie cię tak czule kochał jak ona."
Miłość Boża
Musicie wiedzieć, o co wciąż mnie Pan pytał! Pytał
mnie nieustannie o miłość, o bezinteresowną,
bezwarunkową miłość. Brakowało mi na co dzień tej
miłości, tej 'caritas', dobroczynności,
chrześcijańskiej miłości w szerokim zakresie. Brak
Bożej miłości, którą On włożył nam wszystkim do
kołyski jako zadanie i talent, to - podsumowując -
wynik przeglądu wszystkich wydarzeń mojego
dotychczasowego życia.
Potem mi wyjaśnił: "Wiesz, twoja duchowa śmierć,
obumieranie twojej duszy zaczęło się." Wtedy
pojęłam: wprawdzie żyłam jeszcze, oddychałam
jeszcze, ale właściwie to umarłam; moja dusza umarła;
udusiła się. Gdybyście wiedzieli, czym jest
"duchowa śmierć", co to znaczy, że dusza
obumarła, udusiła się! Powinniście widzieć, jak
wygląda dusza, która odczuwa jedynie nienawiść. Jaka
zgroza i przerażenie ogarnia na widok duszy, która jest
jedynie zgorzkniała, nieznośna i uciążliwa! Myśli
przez cały czas tylko o tym, jak może jeszcze dokuczyć
wszystkim. Tak właśnie wygląda dusza, gdy obciążona
jest ciężkimi grzechami. Moja dusza jest tego
przykładem. Na zewnątrz przyjemnie pachniałam i
miałam na sobie drogie ubrania, ale moja dusza w środku
strasznie śmierdziała i pogrążona była w otchłani
ludzkiej i diabelskiej złośliwości.
Zrozumiałe stało się, dlaczego miałam wszystkie te
depresje i opanowała mnie gorycz. Pan wyjaśnił mi:
"Twoja duchowa śmierć zaczęła się bowiem od
tego, gdy twoi bliźni i ich cierpienie stali ci się
całkowicie obojętni. Gdy nie miałaś dla nich serca.
To było upomnieniem ode Mnie i powinno było być dla
ciebie ostrzeżeniem, gdy ukazywałem ci cierpienie
twoich bliźnich - przy tak wielu okazjach i we
wszystkich częściach świata. Ale kiedy mogłaś
dowiedzieć się z telewizji lub innych mediów, jak
ludzie byli porywani, zabijani, rozrywani od bomb i
wypędzani, rzucałaś tylko powierzchowne komentarze:
'O, biedni ludzie! Co za niegodziwość im się
wyrządza!' Cierpienia twoich bliźnich w ogóle cię nie
poruszały, nie wzruszały twojego skamieniałego serca,
ich los cię nie zainteresował. W swoim sercu więc nic
nie czułaś! Twoje serce było twarde jak kamień,
lodowata skała. Twoje grzechy sprawiły, że
skamieniało, stało się twarde i zimne!"
I gdy moja Księga życia zamknęła się, z pewnością
możecie sobie wyobrazić, jaki wstyd i smutek mnie
ogarnął. Ponadto odczuwałam wielki żal - a ten ból
był większy, bardziej nieznośny - że w swoim życiu
byłam taka zła i niewdzięczna dla Boga Ojca, mojego
Stworzyciela. Mimo moich wszystkich ciężkich grzechów,
mimo całej mojej brudnej duszy i mojej obojętności,
mimo mojej letniości i wszystkich strasznych i okrutnych
uczuć wobec moich bliźnich, Pan zawsze mnie szukał i
to do ostatniej chwili. Szedł za mną i czekał na znak
mojej wolnej woli do zawrócenia i powrotu. Posyłał
ciągle różne osoby, które napotykałam na swej drodze
życia i które były Jego narzędziami, aby mnie
skłonić do zastanowienia się i powrotu do Niego. W ten
sposób przemawiał do mnie, zwracał na Siebie uwagę,
wołał mnie - często całkiem głośno. Zabrał mi też
wiele rzeczy, aby skłonić mnie do zastanowienia się.
Zsyłał mi próby i ciężkie chwile. Jak kłody rzucał
mi pod nogi wielkie rozczarowania. Wszystko to czynił
nieustannie, by mnie odzyskać, sprowadzić na tę
właściwą drogę do domu Ojca. Naprawdę próbował
wszystkiego do ostatniej chwili i czekał na mój znak.
Nigdy jednak nie naruszył mojej wolnej woli. Powinnam
była rozpoznać Jego wołanie oraz czekanie i
dobrowolnie podjąć wtedy właściwą decyzję.
Wiecie, kim jest Bóg, jaki jest Ojciec nas wszystkich?
Stoi jak żebrak na skraju naszej drogi życia. I tak jak
żebrak błaga nas, podąża za nami, często jest
natrętny, płacze i próbuje zmiękczyć nasze
skamieniałe serce. Smutek ogarnia dogłębnie Jego
Najświętsze Serce, gdy tak często musi przeżywać to,
że odwracamy się od Niego i nie zważamy na Niego, albo
tak się zachowujemy, jak gdybyśmy Go nie zauważali.
Bardzo często i na różne sposoby uniża się - tak jak
uniżył się na Krzyżu - po to, by sprawić, że się
nawrócimy i zmienimy nasze życie, powrócimy do Niego,
do domu Ojca.
Gdy powiedziałam do Niego: "Słuchaj, mój Panie,
potępiłeś mnie!" ponownie zdałam sobie sprawę,
jak bezczelnie się zachowałam. Nie było to oczywiście
prawdą, gdyż On nigdy mnie nie potępił, lecz to ja
sama doprowadziłam do tego wszystkiego. Stało się dla
mnie jasne, że w zależności od nastroju i ochoty, z
wolnością - jaką ma stworzenie, a którą Bóg szanuje
- podejmowałam swoje decyzje. Znalazłam sobie swojego
"ojca" i własny "klan". Ojcem,
którego sobie wybrałam, nie był Bóg Ojciec, lecz
szatan. Diabła wzięłam sobie za ojca i za przewodnika
mojego życia. Według jego woli i kłamstw
ukształtowałam sobie życie. On i jego mamidła były
sensem mojego nędznego życia.
Kiedy moja Księga życia została zamknięta, dotarło
do mnie, że wciąż zwisam głową w dół na krawędzi
strasznej, ciemnej przepaści. Byłam pewna, że spadnę
bezpowrotnie do tej mrocznej dziury, na końcu której
wyobrażałam sobie bramę, przez którą wkroczę do
wiecznego potępienia. Zaczęłam więc z całej siły i
rozpaczy krzyczeć i wołać. Błagałam wszystkich
świętych, aby mnie uratowali. Nie macie pojęcia, ilu
świętych na raz przyszło mi na myśl. Nie wiedziałam
w ogóle, że znałam tylu świętych i ich imiona.
Byłam przecież taką letnią - mało tego - naprawdę
złą katoliczką. W tamtej chwili jednakże myślałam
tylko o tym, by się uratować. I było mi całkowicie
obojętne to, czy uratuje mnie św. Józef Robotnik, czy
św. Franciszek z Asyżu, czy inny przywołany święty.
Najważniejsze, żebym została uratowana. Na koniec
skończyły mi się imiona świętych, których
przywoływałam. Żaden już nie przychodził mi na myśl
i nagle zapadła grobowa cisza.
Ta cisza sprawiała, że znowu czułam nieopisane
cierpienia. Poczułam beznadziejną pustkę. Czułam się
samotna i całkowicie opuszczona. Umiałam myśleć tylko
o tym, że na ziemi wszyscy ludzie z pewnością myślą
o mnie, przywołując moją reputację osoby dobrej,
pięknej i świętej. Tę opinię umyślnie zbudowałam,
dzięki stworzonemu przez siebie fikcyjnemu światu.
Wszyscy opłakiwali mnie, rozmawiali o mojej
"świętości", czekali na moją śmierć, by
potem zwracać się do swojej "świętej",
którą przecież osobiście znali, prosząc ją o ten
czy tamten "cud". Popatrzcie, w jakiej
beznadziejnej sytuacji byłam. Żadna z tych
opłakujących mnie osób, które spodziewały się mojej
śmierci - nawet moi najgorsi wrogowie - nie mogli
wyobrazić sobie, w jak beznadziejnej sytuacji
znajdowałam się, czyli tuż przed wiecznym
potępieniem, przed odejściem do piekła, w którego
istnienie większość z tych płaczących osób całkiem
już nie wierzyła. Te myśli kłębiły się w moim
umyśle. Ciągle potrząsałam głową, wyrażając
zaskoczenie z powodu rozdźwięku między moim
położeniem a myślami opłakujących mnie osób.
Wówczas wzniosłam oczy ku górze i ujrzałam oczy mojej
matki. Nasze spojrzenia spotkały się. Spoglądamy na
siebie, patrzymy sobie wprost w oczy. Pośród wielkich
cierpień wołam do niej: "Mamo! Co za hańba.
Potępiają mnie. Stamtąd, gdzie muszę iść, nigdy
już nie powrócę i nigdy więcej się nie
zobaczymy."
W tym momencie mojej matce została udzielona wielka,
cudowna łaska. Przez cały czas była całkowicie
nieruchoma. I nagle pozwolono jej podnieść dwa palce ku
górze. Dała mi przez to wyraźny znak, bym również
spojrzała do góry. W tej samej chwili od moich oczu
odpadły dwie wielkie skorupy, które sprawiały mi
niewyobrażalny ból i były powodem mojej duchowej
ślepoty. Odpadły i ujrzałam nagle niesamowicie piękny
widok: naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Jednocześnie
przypomniałam sobie, jak jedna z moich pacjentek
powiedziała mi pewnego razu: "Pani doktor, jest mi
bardzo smutno i bardzo się o panią martwię. Proszę
posłuchać i zapamiętać. Jest pani wielką
materialistką. W obliczu wielkiego smutku lub jakiegoś
niebezpieczeństwa, którego pani nie uniknie, jeśli
znajdzie się pani w takiej sytuacji, proszę się
zwrócić do naszego Pana Jezusa Chrystusa i prosić Go o
przebaczenie i aby okrył i ochronił panią Swoją
Przenajdroższą Krwią. On nigdy pani nie opuści i nie
pozostawi samej. On bowiem także panią odkupił Swą
Przenajdroższą Krwią!"
Z wielką skruchą i wstydem, wśród wielkich cierpień
w sercu, zaczęłam drzeć się w niebogłosy:
"Panie Jezu, zmiłuj się nade mną! Przebacz mi!
Panie, daj mi drugą szansę!" Potem przeżyłam
najpiękniejszy moment w całej tej historii. Brakuje mi
po prostu słów, by właściwie opisać tę chwilę.
Nasz Pan, Jezus Chrystus, zszedł na dół i wyciągnął
mnie z tej czarnej, okropnej otchłani, z tej
napawającej strachem dziury. I gdy mnie wyciągnął i
ujął za rękę, wtedy te wszystkie stwory, te ohydne
kreatury i te palące plamy, które wcześniej czułam,
odpadły ode mnie. Cała ziemia pode mną pełna była
tych śmieci. Uniósł mnie do góry i przeniósł na tę
płaszczyznę, którą opisałam wcześniej. Z
miłością, nie dającą się wyrazić ludzkimi
słowami, powiedział do mnie: "Powrócisz na
ziemię, otrzymasz drugą szansę..." Powiedział
też z powagą: "Tej łaski powrotu nie otrzymujesz
dzięki modlitwom twoich przyjaciół i najbliższych.
Można się tego spodziewać i jest to normalne, że
twoja rodzina i osoby, które ciebie cenią, modlą się
za ciebie i błagają Mnie z twego powodu. Możesz jednak
powrócić dzięki modlitwie bardzo wielu ludzi, którzy
nie są z tobą spokrewnieni i nie należą do twojej
rodziny. Tak wiele obcych ci osób gorzko płakało,
modliło się do Mnie ze złamanym sercem i z głębi
duszy, i w twojej intencji wznosili do Mnie swe serca
jako wyraz największej miłości i sympatii."
W owym momencie ujrzałam, jak mnóstwo świateł, niczym
małe białe płomienie, pełne bezinteresownej i czystej
miłości, zaczęło świecić. I widzę nagle wszystkie
osoby, które się za mnie modliły. To było ukazanie
mocy modlitwy wstawienniczej. Wszystkimi tymi światłami
były tysiące osób, które dowiedziały się o moim
wypadku z gazet, serwisów radiowych i telewizyjnych.
Były poruszone tą wiadomością, płakały z tego
powodu, wznosiły za mnie do Pana akty strzeliste, i
naprawdę mi współczuły. Wiele z nich coś ofiarowało
i poświęciło dla uratowania mnie. Wiedzcie, że Msza
św. jest największym darem, jaki możecie komuś
ofiarować. Eucharystia bowiem nie jest dziełem
człowieka, a bezpośrednią interwencją Boga w
świecie.
Jeden z płomieni był szczególnie duży, wyróżniał
się spośród innych i świecił, emanował większym
światłem niż wszystkie inne. To był płomień osoby,
która włożyła w swą modlitwę najwięcej
bezinteresownej i prawdziwej miłości bliźniego.
Ciekawiło mnie, kim był ten człowiek, który nie
wiadomo dlaczego okazał mi tyle miłości. Wówczas Pan
rzekł do mnie: "Ten człowiek, którego tam
widzisz, to osoba, która - mimo że jesteście sobie
całkowicie obcy - odczuła tak wielką sympatię i
czułą miłość, że trudno to sobie wyobrazić."
Pan pokazał mi, jak to wszystko się wydarzyło. Ten
biedny mężczyzna indiańskiego pochodzenia, dla mnie
święty rodak, żył na wsi u stóp Sierra Nevada de
Santa Marta. Był to biedny i bardzo prosty rolnik. Nie
miał wystarczająco dużo pożywienia dla własnej
rodziny. Pożar zniszczył mu w owym roku zbiory. Lis
zabrał większą część kur, jakie mu pozostały do
przeżycia. Na domiar złego guerilleros[20] zabrali mu
syna, by użyć go jako żołnierza-dziecko do swoich
celów. Chodził na Mszę św. do wsi i uczestniczył w
niej z takim nabożeństwem, jakie rzadko się widzi. Pan
pozwolił mi zobaczyć, jak ten biedny wieśniak
żarliwie się modlił na Mszy św.: "Panie mój i
Boże, kocham Cię, dziękuję Ci za życie, moją
rodzinę i moje dzieci!" Cała jego modlitwa była
jednym dziękczynieniem i uwielbieniem. Miał przy sobie
dwa banknoty - jeden o nominale 10000 peso, drugi - 5000
peso. Możecie to sobie wyobrazić, że on na tacę nie
dał banknotu o nominale 5000 peso, lecz pomimo swojej
nędzy - 10000? Ja dawałam banknoty, które jako
fałszywki zdarzyło mi się od kogoś otrzymać w
gabinecie. Po Mszy św. za resztę pieniędzy kupił
sobie jeszcze trochę chleba i sera. Te artykuły
spożywcze zawinięto mu w starą gazetę z poprzedniego
dnia, co zwykło się robić na wsi. Gdy w drodze
powrotnej chciał coś zjeść i rozpakował zakupy,
ujrzał na stronie tytułowej wydania "El
Espectador" zdjęcie mojego zwęglonego ciała,
leżącego na ulicy.
Kiedy ten prosty człowiek zobaczył zdjęcie, którego
podpisu i towarzyszącego mu artykułu nie umiał nawet
przeczytać, z wielkim pośpiechem i nie zwlekając
długo, upadł na kolana i począł bardzo gorzko i
rzewnie płakać. Uczynił to z tak wielką,
wewnętrzną, bezinteresowną oraz dziecięcą
miłością! I odmówił przy tym płaczącym głosem
następującą modlitwę: "Ojcze w Niebie, Panie
mój i Boże, zmiłuj się nad moją siostrzyczką.
Panie, uratuj ją, pomóż jej, Panie, nie pozwól, aby
zginęła, wejrzyj łaskawie i zaopiekuj się nią.
Jeśli uratujesz moją siostrzyczkę, obiecuję Ci, że
pieszo odbędę pielgrzymkę do sanktuarium w Buga[21] i
na pewno dotrzymam tej obietnicy. Ty zaś pomóż mojej
siostrzyczce i uratuj ją!"
Wyobraźcie sobie! Jakiś całkiem prosty i biedny
rolnik, który nie klął na Boga ani Go nie przeklinał,
mimo że musiał znosić głód i pragnienie, który
pojmował czym jest prawdziwa, bezinteresowna miłość,
oferuje Panu przemierzenie naszego wielkiego kraju, by
odbyć obiecaną pielgrzymkę za kogoś, kogo w ogóle
nie znał i nigdy nie spotkał w swoim życiu. Pan
wyjaśnił mi: "Widzisz teraz! To nazywam
miłością bliźniego!" Zaraz po tym powiedział
mi: "Powrócisz na ziemię. O swoim przeżyciu nie
opowiesz tysiąc razy, a tysiące tysięcy razy. Będą
ludzie, którzy nie zmienią się, mimo że dowiedzą
się o twojej historii. I takie osoby sądzone będą
wtedy z większą surowością. Tak samo dla ciebie,
kiedy po raz drugi przybędziesz na sąd, będą
obowiązywały surowsze kryteria."
Również pomazańcy, to znaczy konsekrowani Pana będą
sądzeni według surowszych kryteriów. I każdy z tych,
którzy wiedzą o zdziałanych przez Pana cudach w tym
świecie, spotka się z surowszym kryterium. Nie ma
bowiem gorszego głuchoniemego od tego, kto po prostu nie
chce słuchać. Nie ma gorszej ślepoty niż ta, gdy
człowiek nie chce widzieć.
Wszystko, co wam dziś tutaj opowiedziałam, drodzy
bracia i siostry w Panu, nie jest groźbą czy
pogróżką ani żadnym szantażem. Nasz Pan bowiem nie
musi nam grozić czy szantażować nas. To, co dziś
usłyszeliście, albo co przed chwilą przeczytaliście,
jest waszą drugą szansą, okazją, którą wszyscy, wy
i ja, zawdzięczamy jedynie niezmierzonej dobroci naszego
Boga. Skorzystajcie z tej oferty. Być może to jest
wasza ostatnia okazja. Dzięki naszemu dobremu Panu
przeżyłam to, co przeżyłam. W ten sposób dzięki
łasce Boga mogę wam o tym mówić.
Gdy otworzy się przed wami Księga życia, przed każdym
z was, gdy każdy z was przejdzie do wieczności, gdy
umrze, wszyscy doświadczymy tego samego procesu i
zobaczymy siebie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, bez
retuszu - z tą różnicą, że w obecności Boga
zobaczymy i usłyszymy nasze najgłębsze myśli oraz
najbardziej tajemne uczucia. Wszystko stanie się jasne i
nic się nie ukryje. Najpiękniejsze będzie to, że
każdy z nas stanie bezpośrednio przed Panem, twarzą w
twarz. On jak żebrak bezustannie prosi o to, abyśmy
się nawrócili, abyśmy powrócili o domu Ojca,
powrócili do Niego, zaczęli od nowa i stali się nowymi
stworzeniami z Nim i przez Niego. Bez Jego pomocy bowiem
nie jest to dla nas możliwe.
Niech Pan, nasz Bóg, obdarzy was wszystkich hojnie swoim
błogosławieństwem i łaską.
Chwała Bogu, Ojcu, który nas stworzył i kocha nas z
wielką czułością. Chwała niech będzie Synowi
Bożemu, naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi, który swoim
cierpieniem na Krzyżu wybawił nas od wszelkiej winy za
grzech i obmył nas swoją Krwią Przenajdroższą z
wszelkich grzechów i odkupił za cenę swojej
Najdroższej Krwi. Chwała niech będzie Duchowi
Świętemu, który nas uświęca i wzmacnia mocą swoich
darów, pociesza i wspiera, aż Ty Panie powrócisz, jak
sam nam obiecałeś. Przyjdź Panie, niech nadejdzie
godzina, która uczyni wszystko nowym i utworzy Twoje
Królestwo. Uczyń wszystko nowym i ustanów Królestwo
miłości i pokoju. Amen.
* * *
SŁOWO O ŚMIERCI
MOJEGO MĘŻA I OJCA MOICH DZIECI
6 października 2006 r. mój mąż udał się z ciężkim
sercem do innej części Kolumbii o nazwie Quindio.
Pojechał w odwiedziny do kuzyna, którego bardzo cenił,
by uczestniczyć w Pierwszej Komunii św. jego córki.
Mój mąż bowiem był ojcem chrzestnym tej dziewczynki.
Jako chrzestny świadomy był swego obowiązku i
poważnie podchodził do tej religijnej funkcji. Z tego
też powodu, mimo wszystkich przeciwności związanych z
terminem, nie zrezygnował z wyjazdu, aby koniecznie być
na Pierwszej Komunii św. swojej chrześnicy.
7 października 2006 poszłam do radia, aby tam nagrać
moje świadectwo wiary dla audycji radiowej "Minuty
z Bogiem". Była godzina 14.00, kiedy mój mąż
zadzwonił do mnie na komórkę i powiedział
następujące słowa: "Kochanie, byłem na Pierwszej
Komunii św. mojej chrześnicy i przyjąłem Komunię
św. podczas tej Mszy św.. Potem pojechałem z Jorge[22]
do jego posiadłości." Przerwałam mu:
"Skarbie, bardzo cię kocham, ale nie mogę teraz z
tobą rozmawiać, gdyż właśnie idę do studia, gdzie
jestem umówiona na nagranie mojego świadectwa. Zadzwoń
do mnie około 18.00!" Odpowiedział mi jedynie:
"Też cię bardzo kocham. Później na pewno
zadzwonię do ciebie!"
O godzinie 17.30 byłam z dwojgiem moich dzieci,
mianowicie ze starszym, 17-letnim synem, z którego jego
ojciec był bardzo dumny i który znaczył wszystko dla
mojego męża, oraz z moją najmłodszą córką, Marią
José. Nagle zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi
się bardzo niedobrze, tak jak gdyby ziemia pod moimi
stopami rozstąpiła się. Moja córeczka powiedziała do
mnie: "Prawdopodobnie dlatego źle się czujesz, bo
ten sklep cały jest udekorowany czarownicami i
magicznymi przedmiotami."
Tuż po 18.00 poczułam nagle, jak gdybym unosiła się i
jakby ktoś mnie ciągnął. Najpierw ciągnął mnie za
ramiona, potem ześlizgiwał się wzdłuż mojego ciała
aż do stóp. Jednocześnie czułam się tak, jak gdybym
w tym momencie miała umrzeć. Mój syn przytrzymał mnie
wtedy i zapytał: "Mamusiu, co się z tobą dzieje?
Co ci jest?" Odczuwałam wielki ból w moim
wnętrzu, w sercu, jak gdyby moja dusza się dusiła.
Kiedy jechaliśmy samochodem do domu, nagle dzwoni moja
komórka i słyszę, że mój mąż miał zawał serca.
Tuż po pierwszym telefonie - telefon drugi z
wiadomością, że mój mąż już nie żyje.
Prowadziłam właśnie samochód, moje dzieci krzyczały
głośno z bólu z powodu tej nieoczekiwanej wiadomości.
I wówczas odmówiłam następującą modlitwę:
"Boże mój, kocham Cię, przekazuję Tobie, w Twoje
miłosierne ręce, mojego drogiego męża. Składam Ci w
ofierze wielkie, nieskończone cierpienie mojej duszy,
które w tych godzinach przenika moją całą rodzinę,
zjednoczoną w ten bolesny sposób z Tobą na krzyżu,
abyś Ty, Wszechmocny, tą ofiarą mógł uratować wiele
dusz."
Płakałam z bólu, ale miałam w sobie zarazem uczucie
radości i pokoju, gdyż wiedziałam, że mój mąż jest
z naszym Panem i Bogiem i tam może doświadczyć
nieopisanej radości oraz szczęścia płynącego z
wiecznej Miłości Bożej. Okazało się, że mąż już
nie żył podczas pierwszego telefonu, gdy powiadomiono
nas, że przed chwilą miał atak serca. Te osoby
planowały przygotowanie nas w ten sposób na otrzymanie
bolesnej wiadomości o jego śmierci. Nie minęła nawet
jedna minuta, gdy otrzymaliśmy drugi telefon z
wiadomością, że już nie żyje.
Co się wydarzyło?
Mąż udał się do swego pokoju, aby się odświeżyć i
wziąć prysznic. I gdy kuzyn zauważył, że mój mąż
Fernando zbyt długo przebywał w pokoju, poszedł na
górę, by go poszukać i zapukał do drzwi. Mój
Fernando jednakże nie odpowiadał, mimo że kuzyn
głośno walił w drzwi. Otwarcie drzwi nie zajęło
wiele czasu, bo znaleziono zapasowy klucz. Drzwi były
zamknięte od środka. Gdy otworzono drzwi, zastano
mojego męża leżącego na podłodze. Gdy mąż
opuścił kabinę prysznicową, upadł martwy obok
krzesła i leżał tak, gdy go znaleziono. Zawał serca
nastąpił nagle i mąż natychmiast umarł. To było
dokładnie w tym samym czasie, gdy poczułam silny
uścisk ramion, który nieomal zatrzymał mój oddech.
Następnie czułam, że te ręce nie mogły trzymać się
moich ramion i zsuwały się po mnie w dół, jakby mnie
miały nawet powalić na ziemię. Było mi wtedy bardzo
niedobrze, prawie zemdlałam i tak się chwiałam, że
syn musiał mnie podtrzymać. Jego ciało zostało
zabrane do Bogoty i pochowaliśmy mojego męża Fernanda
dopiero trzeciego dnia po śmierci, gdyż musieliśmy
poczekać na moją najstarszą córkę, która jest
siostrą zakonną i w tamtym czasie przebywała w Rzymie
ze wspólnotą swej kongregacji.
Wiecie, co wtedy powiedziała do mnie moja najmłodsza
córka Maria José? Ze łzami w oczach rzekła:
"Mamo, jeśli Bóg jest tak dobry i miłosierny,
dlaczego zabiera nam tatę? Przecież w Swojej
wszechwiedzy musiał wiedzieć, że jego dzieci tak
bardzo go potrzebują, przede wszystkim ja -
najmłodsza."
Odparłam: "Zobacz, właśnie dlatego, że twój
tata był tak dobrym człowiekiem, Bóg go wyróżnił i
dał w prezencie najpiękniejszą i najwyższą nagrodę,
jaka tylko jest, a mianowicie NIEBO! A my, którzy
kochamy go z całego serca, nie będziemy go opłakiwać
i wołać za nim, skoro otrzymał tak wielkie
wyróżnienie. Raczej powinniśmy w naszym smutku
cieszyć się z tego, że jest już w Sercu JEZUSA
CHRYSTUSA i tam odpoczywa!"
W czwartek, gdy byliśmy w drodze na pogrzeb, zadzwonili
do mnie ludzie z Peru i donieśli mi, że uzgodnione
spotkania w związku z moim świadectwem wiary mają już
kompletną liczbę uczestników. Odpowiedziałam im:
"Nie mogę przybyć. Właśnie chowam mojego
męża." Pani Nancy Freud, wspaniała apostołka w
Peru i kobieta, która cały swój majątek oddała na
dzieło Nowej Ewangelizacji, prosiła mnie cały czas,
abym jednak przyjechała w sobotę, gdyż z braku czasu
niemożliwością było odwołanie wszystkich
zaplanowanych już imprez. Poza tym zaproponowała
zabranie moich dzieci w podróż, aby nie pozostawiać
ich w tej sytuacji samych. I wiecie, rzekłam po prostu
do mojego JEZUSA: "Jeśli chcesz, abym poleciała do
Peru, to udziel mi łaski i siły do odbycia tej
podróży razem z moimi dziećmi." Poleciałam więc
razem z nimi. Miały miejsce cudowne świadectwa wiary,
gdyż przez cały czas bardzo wyraźnie czułam, że Duch
Święty prowadził mnie, towarzyszył mi i podsuwał
właściwe słowa i zdania. A mój zmarły mąż
otrzymał szczególny prezent: podczas spotkania na
dużym stadionie biskup wraz z dwunastoma księżmi
sprawował Mszę św. w jego intencji. Jakiż to cenny
prezent dla mojego drogiego Fernanda! Takie to
nieoczekiwane wydarzenia świadczą nieustannie o
nieskończonej Miłości Boga.
Tego samego dnia złożyłam w programie telewizyjnym
świadectwo, którego urywki można obejrzeć w
internecie. Potem polecieliśmy do Peru.
Rozmawiałam tam z osobą, która mnie zaprosiła na
maryjne spotkanie do Meksyku, a dokładniej mówiąc do
Cancun, aby także i tę panią powiadomić, że nie
mogę dotrzymać ustalonego terminu. Zaczęła
lamentować i błagała: "Boże, tylko nie to.
Proszę: nie! Biskup wygłosi na tym spotkaniu
przemówienie. Planowaliśmy, że zaraz po tym pani
złoży swe świadectwo. Z tą nagłą odmową, gdy
pozostało mniej niż 10 dni do naszej imprezy,
niemożliwością jest odwołanie wszystkiego. Wszystkie
pomieszczenia zostały wynajęte. Proszę, niech pani
przybędzie razem z dziećmi. Ulokuję was wszystkich w
hotelu i pokryję koszty pobytu. Jesteście moimi
gośćmi." Opowiedziałam o tym wszystkim moim
dzieciom i powiedziałam do nich: "Popatrzcie, jak
wspaniały i dobry jest nasz Pan Bóg: mimo naszej
uszczuplonej sytuacji finansowej - i to nie jest zarzut
ani też nie chcę być niewdzięczna, gdyż zawsze
błogosławił mnie łaskami, tak że miałam dość
pracy, by zarobić na utrzymanie mojej rodziny - możemy
się tam udać. Ale faktem jest, że z moimi skromnymi
środkami nigdy nie mogłabym sobie pozwolić na
spędzenie z wami wakacji w Cancun."
Mimo żałoby i bólu były to wspaniałe dni, które
mogłam z moimi dziećmi spędzić w Meksyku, gdzie dane
mi było złożyć świadectwo przed wieloma osobami i
tak - mimo żałoby - dotrzymać terminu, zaplanowanego
jeszcze przed śmiercią męża. Kontynuowałam
składanie świadectwa wspierana przez "żołnierzy
eucharystycznych" i przez was wszystkich, drogie
rodzeństwo w Panu, przez waszą modlitwę.
Mój spowiednik i kierownik duchowy, ojciec Wilson z
parafii Santa Cruz (Świętego Krzyża) w Bogocie wezwał
mnie jednakże potem do odwołania zaplanowanych
przemówień. Otrzymałam od niego jedynie pozwolenie na
złożenie świadectwa w Kalifornii i w Europie.
Pozostałych zaplanowanych wykładów musiałam po prostu
zaniechać. Było mi bardzo przykro i wstydziłam się,
że posłuszna mojemu spowiednikowi nie mogłam przybyć
na spotkania, jak na to w Meksyku, gdzie wszystko było
już zorganizowane i potrzebne pomieszczenia były
wynajęte, i poszczególni biskupi wydali swą zgodę.
Mój duchowy kierownik o. Wilson upomniał mnie w
następujący sposób: "Wcześniej mogłaś bez
problemów i ze spokojem jeździć do każdego zakątka
ziemi, gdyż twój mąż pozostawał z waszymi dziećmi.
Teraz jednak nie jest to już możliwe z racji twej
rodzicielskiej odpowiedzialności jako matki samotnie
wychowującej. Nie możesz, ot tak, pozostawić swoich
dzieci samych." Nie możecie sobie wyobrazić, jak
wielkim bólem było to w moim sercu i do głębi
wstrząsało moją duszą, ale posłuchałam tego
polecenia w posłuszeństwie mojemu kierownikowi
duchowemu, który z pewnością - jako kapłan Pana -
miał powody, by nałożyć na mnie ten obowiązek i dać
mi ów zakaz.
Mój mąż był wspaniałym człowiekiem. Bez jego
bezkompromisowego wsparcia i gotowości do poświęceń
nie mogłabym podróżować do tylu krajów, by spełnić
posłannictwo dane mi przez PANA.
Proszę was wszystkich, którzy tak często chcecie dać
mi coś w prezencie, módlcie się za moją rodzinę,
moje dzieci i moich zmarłych członków rodziny - przede
wszystkim również za mojego męża i zmarłego od
uderzenia pioruna siostrzeńca, i w końcu też za mnie
samą. Wasze modlitwy są dla mnie najpiękniejszym i
najcenniejszym prezentem.
Bóg zapłać! Dziękuję serdecznie za wszystko,
szczególnie za modlitwę za mojego zmarłego męża,
Luisa Fernanda RICO RAMIREZA, ur. 25 maja 1957, zm. 7
października 2006.
*
Przekład z niemieckiego: Agnieszka Zuba. Uzupełnienia
wg tekstu włoskiego: Ewa Bromboszcz
Dozwolone jest rozpowszechnianie, kopiowanie i używanie
tekstu dla sprawozdań, czasopism, gazet, telewizji i
radia jak i Internetu przy spełnieniu następujących
warunków: 1) Treść nie może być skracana ani
zmieniana - zdania nie mogą być wyrywane z kontekstu. W
przypadku przedruku własnych skrótów czy streszczeń
świadectwa należy uprzednio skontaktować się z
yishana@wp.pl lub biuro@voxdomini.com.pl; 2) Nie jest
dozwolona sprzedaż i dzierżawa w celach komercyjnych
tekstu lub jego części, zdjęć, nagrań video i audio.
Ponadto wyraźnie musi zostać podane źródło tekstu:
www.gloriapolo.net; 3) Świadectwo i jego przedruki mogą
być rozpowszechniane jedynie bezpłatnie i używane w
celach niekomercyjnych.
|
|